W obronie lukru

W obronie lukru

Otwieram oczy. Wróć! Z trudem otwieram oczy. Kolejna bezsenna noc. Znów półprzytomna serwowałam jaśnie królewiczowi cieplutkie mleczko co godzinę. Co za życie. Po co mi to było. Mogliśmy spać w błogiej ciszy całą noc. Wróć! Mogłam spać sama! Całe łóżko tylko do mojej dyspozycji. Po co mi był ten mąż? Po co mi było to dziecko?

„Macierzyństwo bez lukru” – takie to modne, takie undergroundowe. Takie to bardzo polskie.

– Co u Ciebie?
– Aaaa, stara bida.

Mmmm… wzruszająca wymiana zdań. W USA z założenia wygląda to mniej więcej tak:

– Hello, how are you?
– Fine thanks. And you?

Polak by odpowiedział: Well, stara bida, you know.

Żadnej różnicy prawda? I nie mówcie mi, że oni mają lepiej to mogą się cieszyć. Oni też mają problemy. Wszyscy je mamy. Ale tam, ludzie są z założenia pozytywnie nastawieni do świata. My mamy odwrotnie. Stąd ta nasza „stara bida”. Kiedy jest dobrze, nie wypada o tym mówić. Chwalić się? Opowiadać o sukcesach? O planach? O tym, że w sumie to jest spoko na tym świecie? Hell, no! NIE WYPADA.

O tym, co dobre w macierzyństwie też mówić NIE WYPADA. Bo to lukier. A przecież prawda jest inna. Prawda jest tylko jedna. Macierzyństwo to wory pod oczami, zarost na nogach, śmierdzące kupy i „bąki Mariana” jak to któraś blogerka nazwała. Macierzyństwo dzieli się na prawdę i lukier.

Nie ma nic pośredniego według nas Matek-Polek, Polek-Matek. Albo coś jest piękne, albo „be”. A z założenia to co „be” sprzeda się lepiej. Bo każdy zobaczy jak bardzo nam źle i powie:  „Biedna, mam tak samo, a idź z tym macierzyństwem!” I powstają takie kluby wsparcia dla matek, nieszczęśliwych z samego faktu posiadania rodziny. Bo kupa śmierdzi. A mówił Ci ktoś kiedyś, że będzie pachniała fiołkami? Twoja też śmierdzi!

 I taki klub nieszczęśliwych dla idei matek wpadł na genialny pomysł walki ze wszystkim co dobre. Z każdym przejawem pozytywnych uczuć względem dziecka i rodziny. Macierzyństwo bez lukru. Jak to dumnie brzmi. Dużo lepiej niż oklepana „szczęśliwa matka”.

A ja właśnie jestem tą oklepaną, szczęśliwą matką. Mogę być i cukrem i lukrem. Lubię pączki. Jak się mnie ktoś zapyta na ulicy jak tam u mnie, powiem, że świetnie. Bo jest świetnie. A jeśli drogi czytelniku właśnie masz zamiar napisać w komentarzu, że mogę tak sobie mówić bo nie miałam problemów w życiu – nie radzę. Takich problemów jakie ja miałam w życiu nie życzę nikomu. A może i życzę? Bo chyba to właśnie one nauczyły mnie szacunku do tego, co mam. I może sobie ta „matka bez lukru mówić” o swoim mężu „mój stary”. Taka będzie  nowoczesna i na czasie. A ja wolę ociekać lukrem i dalej mieć wyrzuty sumienia, kiedy w nerwach powiem „Maciek”, bo mój mąż to Maciunio i Maciuś i nie wstydzę się tego przed nikim. Wolę podziwiać jego dołeczek w policzku kiedy opowiada mi coś podczas obiadu i cieszyć się z tego, że możemy wyskoczyć na niego razem w ciągu pracy. Nie muszę odpoczywać.

W moich żyłach płynie lukier. Dopieszczam każde zdjęcie mojego dziecka i uwielbiam te, na których jest ładnie ubrany, uśmiechnięty albo zabawny bo zdjęć od urodzenia zrobiłam już blisko 10 000. I będę wstawiała na bloga to, co najładniejsze bo taki mam kaprys. I będę pisała o tym, że kocham moje dziecko pomimo tego, że chodzę niewyspana a jego kupy czasem wywołują u mnie odruch wymiotny.

Bo z miłości, z ładnych ubrań, zabawek, zdjęć, pozytywnych historii składa się to samo macierzyństwo, o którym piszą matki walczące z lukrem. To jedno i to samo macierzyństwo, które jak wszystko ma dwie strony medalu. Ja skupiam się na tym, co dobre. I mam do tego takie samo prawo jak do skupiania się na tym, co złe. Kwestia wyboru. Ja wybieram to, co dobre. Nie udaję, że tego, co złe, nie ma. A „macierzyństwo bez lukru” z założenia walczy z tym, co dobre. Ktoś tu się zapędził w kozi róg chcąc ukazać „prawdziwe oblicze macierzyństwa”. Odrzucając z założenia to, co „słodkie” nie da się pokazać czegoś, co w głównej mierze właśnie takie jest. No chyba, że jestem nienormalna.

Pozostając w temacie nienormalności, pozwólcie, że zakończę tym razem dowcipem:

Dom wariatów. Obok pole truskawkowe i rolnik, który je nawozi. Do płotu podbiega chłopiec z domu wariatów i zagaduje rolnika:

– A co pan tu robi ?

Rolnik odpowiada:

– Nawożę truskawki synku.

Dziecko podbiega drugi raz:

– A co pan tu robi ?

Rolnik wie, że dzieciak jest niespełna rozumu więc uprzejmie odpowiada ponownie:

– Nawożę truskawki synku.

Dziecko przybiega do niego co 5 minut i pyta się za każdym razem o to samo.

– A co pan tu robi ?

Rolnik nie wytrzymuje:

– Posypuję truskawki gównem!

Chłopiec chwilę milczy, przygląda się uważnie rolnikowi i mówi:

– My, posypujemy truskawki cukrem, ale my jesteśmy pojeb*ni…

I tym optymistycznym akcentem zakończę mój dzisiejszy wywód. Ja będę posypywała truskawki cukrem i lukrowała swoje macierzyństwo ile się da. Ale nie patrzcie na mnie. Ja jestem… ;)

Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (2) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (4) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (3) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (9) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (8) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (7) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (6) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (1) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (13) Okazjum Zara Gapula Ile Kosztuje Wychowanie Dziecka Jesień Modne Dziecko (14)