Przede mną największe wyzwanie… Boję się…

Przede mną największe wyzwanie… Boję się…

Tak, boję się. Muszę przyznać, że na samą myśl o tym oblatuje mnie strach. Tak bardzo chcę żeby się udało. Żeby tym razem było inaczej. Bo pamiętam jak bardzo to przeżywałam za pierwszym razem. Jak wielkie wyrzuty sumienia mną targały przez klika miesięcy. Jak bardzo było mi wstyd o tym mówić. Ale za pierwszym razem po prostu nie dałam rady. Karmiłam piersią tylko 4 miesiące…

To nie tak miało być!

Kiedy urodziłam Matiego (jeśli tak mogę powiedzieć, bo jakiś czas temu usłyszałam, że cesarskim cięciem się nie rodzi i nie mam pojęcia co to rodzenie) po tej pierwszej fali szczęścia, że to już, że 10/10, że zdrowy rosły chłop (4780), przypłynęła kolejna, pełna obaw, strachu i samotności. Tak. Pierwsze dni po urodzeniu Matiego odczuwałam częściej samotność i zagubienie niż czystą radość z posiadania dziecka. Czułam, że nic nie potrafię, że nie umiem go przystawić poprawnie do piersi, że nie wiem, jak go trzymać, że w ogóle jak ja mogę spać, skoro moje dziecko mnie potrzebuje itd. Płakałam, kiedy patrzyłam na niego w tym plastikowym łóżeczku na kółkach i czułam się jak najgorsza matka, kiedy go tam odkładałam, bo wydawało mi się, że to małe dzieciątko jest przerażone i jako dobra matka powinnam leżeć razem z nim. Kładłam go więc obok siebie i… panicznie bałam się zamykać oczy, bo wmówiłam sobie, że albo go przygniotę, albo nie będę słyszała płaczu…

Byłam sama w „jedynce” więc nie miałam jak się przyjrzeć na inne mamy. Pielęgniarek się wstydziłam, a kiedy łapały mnie za pierś, żeby włożyć ją poprawnie dziecku do ust, czułam się jak zwierzak obdarty z godności. Podobnie było z lekarzami, którzy mechanicznie zaglądali mi pod koszulę sprawdzając czy wszystko „tam” w porządku. Z przebojowej Malwiny, która wyrabia normy śmiechu za dziesiątki osób dziennie, stałam się własnym negatywem. Co gorsza, Mati tracił na wadze. Położne powiedziały mi, że mam za mało pokarmu dla tak dużego dziecka i muszę go dokarmiać butelką, bo nie wyjdę ze szpitala. Karmiłam go więc butelką próbując pobudzić laktację laktatorem ręcznym, ale byłam tak zmęczona, że nawet to pulsacyjne naciskanie na pompkę było dla mnie problemem. Zaczęłam więc chodzić do „pokoiku wstydu”, w którym mijałam się od czasu do czasu z jedną tylko dziewczyną, która „rodziła” przez cesarskie cięcie zaraz po mnie. Pamiętałam ją z sali pooperacyjnej. Reszta mam na całym piętrze karmiła piersią…

Mleko modyfikowane działało cuda. Mati zaczął przybierać na wadze. I pomimo tego, że cieszyłam się z tego, że problem udało nam się zażegnać, to jednak serce pękało mi za każdym razem, kiedy zamiast do piersi, przystawiałam moje dziecko do butelki. Po 10 dniach spędzonych w szpitalu, mogliśmy wrócić do domu. Płakałam ze szczęścia, kiedy wsiedliśmy do samochodu, a chwilę po tym z żalu, kiedy zatrzymaliśmy się pod apteką, żeby kupić butelkę i mieszankę. To nie tak miało być!

 

Światełko w tunelu

Nasze mieszkanie działało na mnie dobroczynnie. Nareszcie mogłam się przespać, wiedząc, że w razie mojego kamiennego snu, Matim zajmie się Maciek. Nareszcie mogłam przyjąć gości, których przez 10 dni nie miałam siły oglądać. Nareszcie zaczynało do mnie docierać to, co działo się w szpitalu. Ja po prostu miałam depresję poporodową! Trafiło mnie i to tak konkretnie. Od tamtej pory, złego humoru już nigdy nie nazwałam depresją, bo wiem, że głupi PMS, czy obniżony nastrój z prawdziwym depresyjnym uczuciem nie mogą się równać.

Wraz z poprawą nastroju, poprawiły się też moje „laktacyjne moce” :) Codziennie „ćwiczyłam” swoje piersi laktatorem, a właściwie to Maciek je ćwiczył, bo ja nie dawałam rady tej pompki tyle razy naciskać. Laktator elektryczny był wtedy poza moim zasięgiem. Tak, tak! Ja też pamiętam takie czasy, nie myśl sobie, że zawsze było kolorowo. Wysprzęgliliśmy się z Maćkiem z całej naszej kasy, gruntownie remontując mieszkanie. Do tego wyprawka (nie mieliśmy po kim dostać ciuszków czy wózka, więc wszystko musieliśmy kupić), a że nie planowałam problemów z karmieniem piersią, bo przecież miałam rodzić naturalnie i w ogóle wszystko miało być proste, to kupiliśmy też nietani laktator ręczny. Kupowanie drugiego jakoś mi się wtedy nie mieściło w głowie. Jak się dowiedziałam po czasie, laktator elektryczny (nawet taki sprzed 4 lat) potrafił zdziałać cuda. I możliwe, że i w tym szpitalu dałby sobie radę i z moją depresją i z durnymi komentarzami położnych. No nic. Na szczęście ostatecznie udało się na „pełną pierś” przejść i po takim trudnym starcie. Przeżyłam nawał pokarmu, całkowicie odstawiliśmy mieszankę. Czekałam na to długo, ale udało się – zaczęłam karmić Matiego tylko i wyłącznie piersią. Niestety moje szczęście nie trwało długo. Po 4 miesiącach przyszedł kryzys…

Kryzys

Na kryzys złożyło się kilka czynników, których do tej pory nie mogę sobie wydarować. Po pierwsze, zbyt pochopnie podeszłam do kwestii spania, a raczej jego braku. Kiedy Mati miał 3 miesiące założyliśmy blog. Od samego początku uparłam się na to, żeby stać się od razu profesjonalną blogerką, cokolwiek wtedy to dla mnie znaczyło. Jako, że w ciągu dnia czasu pomiędzy drzemkami Matiego miałam niewiele, zaczęłam wykorzystywać noce. Czytałam książki o fotografii, o blogowaniu, rozkminiałam Facebooka i Instagram, robiąc przerwy na nocne karmienie. Nie wpadłam wtedy na pomysł, że coraz mniejsza ilość pokarmu może być spowodowana zwykłym przemęczeniem. Stan permanentnego zmęczenia przy 4-miesięcznym dziecku wydawał mi się naturalny. Że też wtedy nie wpadłam na ten trop! Gwoździem do trumny okazał się nasz pediatra, który mój pokarm uznał za „zbyt cienki” i kazał nam dokarmiać dziecko mlekiem modyfikowanym. Mati po zjedzeniu mieszanki zaczął spać dłużej w nocy, karmień zrobiło się mniej. To włączyło jeszcze większe wyrzuty sumienia w mojej głowie, bo uznałam, że może rzeczywiście mój pokarm jest „za cienki, bo po cesarce”. AAA! Tych wszystkich podszeptywaczy powiesiłabym teraz na suchej gałęzi! Mati dostawał pierś coraz rzadziej i rzadziej, aż około 5 miesiąca laktacja po prostu ustąpiła.

Lekcja na przyszłość…

Wyobraź sobie co czułam, kiedy natknęłam się w internecie na pierwszy, drugi a później dziesiąty artykuł o tym, że nie ma czegoś takiego jak za cienki pokarm, że po cesarce też można normalnie karmić, że kryzys laktacyjny po 4 miesiącach to bardzo częste zjawisko, na które najlepszą bronią jest dobry laktator elektryczny i odrobina dyscypliny. A kiedy zaczęły się problemy z chorobami Matiego, na które dr Google wypluł mi badania dot. wpływu długości karmienia piersią na odporność dziecka, załamałam się totalnie. Dałam ciała. Nie zgłębiłam tematu. Nie zapytałam drugiego lekarza. Nie pomyślałam… może gdybym miała trochę więcej oleju w głowie nie musiałabym słuchać kilka lat później półprzytomnych krzyków Matiego, którego lekarze próbowali poddać narkozie niezbędnej do usunięcia przerośniętego migdała? Nie wiem czy kiedyś sobie to wybaczę…

Na szczęście tym razem jestem już bogatsza w doświadczenie i wiedzę. Na półce czeka najlepszy możliwy laktator jaki był dostępny na rynku, który odwzorowuje proces ssania piersi przez dziecko masując, naciskając i zasysając brodawkę. Jest nazwany ekspertem w rozwiązywaniu problemów laktacyjnych, a ja biorąc pod uwagę przykre doświadczenia przy Matim na takie właśnie się nastawiam. Nie chcę się oszukiwać, że tym razem będzie z górki. Wolę się pozytywnie zaskoczyć niż rozczarować. Wiem tylko jedno – tym razem się nie poddam. Nawet jeśli urodzę przez cesarskie cięcie (99% szans niestety), nawet jeśli dostanę tej durnej depresji poporodowej, nie dam tak łatwo za wygraną. Dla dobra mojego dziecka.

Szykuję się na poród w szpitalu prywatnym (ale o tym będzie oddzielny wpis), bo chcę, żeby Maciek mógł ze mną być w tych najbardziej stresowych momentach. Zabiorę ze sobą 2 zestawy ciuszków, z opcją „w razie dziecka cięższego o ponad kilogram” tak jak to było z Matim i wspomniany laktator od LOVI. Biorę pod uwagę cesarkę (o której nie chciałam słyszeć przy pierwszym porodzie) i co najważniejsze – wiem, że nie ma czegoś takiego jak „zbyt cienki pokarm”, albo jego „brak”. Boję się bardzo tej walki, ale jestem dobrej myśli. Milenkę chciałabym karmić minimum rok. Na razie poza ten rok jeszcze moja wyobraźnia nie wybiega, zobaczymy jak to będzie. Najważniejsze jest dla mnie to, żeby po prostu karmić piersią. Dam radę prawda? Powiedz, że dam…

UWAGA!!! Dziewczyny! Mam dwa laktatory LOVI Expert do rozdania w konkursie!

Jeden taki laktator jest warty ponad 600 zł! Jest oparty na nowej technologii 3D PUMPING dzięki czemu odciąga delikatnie, ale nadal efektywnie. Lejek (inspirowany ułożeniem warg i języka na brodawce sutkowej) pracuje całą swoją powierzchnią masując, naciskając i zasysając brodawkę. Taki sprzęt to moje niespełnione marzenie przy pierwszym dziecku. Warto o niego zawalczyć, prawda? :)

Zasady konkursu są jak zwykle banalne.

  1. Napisz w komentarzu (tu albo pod TYM postem na fb) dlaczego to właśnie TY powinnaś dostać ode mnie taki laktator.
  2. Udostępnij post z tym wpisem na swoim Facebooku.

Wyniki konkursu podam 6 grudnia (muszę mieć trochę czasu na przeczytanie wszystkich komentarzy) :)

Trzymam mocno, mocno kciuki i liczę na to, że uda mi się obdarować kogoś, komu taki laktator może zaoszczędzić takich historii, jaką ja mam w swoim dorobku.

Ściskam, Twoja M.

 

WYNIKI KONKURSU :) 

Gratulacje dla Asi (komentarz z bloga) i Eweliny Anny Opas (komentarz z Facebooka) :

Witaj!. Bardzo chce wsiąść udział w konkursie jednak wygranej nie potrzebuje dla siebie a dla szwagierki :) Justyna jest dla mnie najlepsza przyjaciółka, wspiera mnie kiedy tylko potrzebuję. Od tygodnia jest mama Marcela, niestety zaraz po porodzie trafiła na intensywna terapię gdzie miała przetaczana krew, a Marcela dostała dopiero w drugiej dobie. Jak się domyslasz, przez ten czas Mały był na butelce… Niestety pierwsza próba przystawienia była ciężka, do tej pory uczą się ssać z piersi, poki co przez nakładki. Justyna czuję się bardzo źle, Marcel nie chce ssać, mleka coraz mniej… Dlatego pragnę tej wygranej właśnie Niej. Z pewnością pomoc takiego laktatora będzie tu nieoceniona. Ja sama poniosłam porażkę z kp, było to rok temu. Upierałam się jak osioł że dam radę wszystko sama, zamiast poprosić o pomoc rodzinę. Justynę kocham jak siostrę, pragnę dla niej wszystkiego co dobre, chce spełnić jej marzenie o karmieniu piersią, chce choć po części przyczynić się do jej sukcesu i mam nadzieję że Jej w tym pomożesz :)
Pozdrawiam Cię, Asia.

Dziewczyny, wyślijcie maile do mnie na kontakt@pixelsonfire.pl z danymi do wysyłki :) GRATULUJĘ JESZCZE RAZ!