Byłam niesamowitym „chorowitkiem”, jak mnie określał pieszczotliwie mój mąż. Szacunek dla tego faceta za to, że potrafił wysilić się na jakąkolwiek czułość w stosunku do swojego nocnego oprawcy. Minimum raz w miesiącu, przez kilka dni, wierciłam się w łóżku calutką noc „bo gorąco” albo „bo dreszcze” i czekałam tylko na stosowną poranną godzinę, żeby poprosić ukochanego o porcję leków i nową rolkę papieru toaletowego, bo kupowanie chusteczek było bezsensowne. Później do mojego teamu dołączył Mati…
Gluty Matiego to była dla nas przez ponad 2 lata niekończąca się opowieść. Mieliśmy za sobą 3 nieudane przygody z przedszkolem. Ciocie fajne, dzieci jeszcze fajniejsze ale glut po trzecim dniu w przedszkolu gwarantowany. I to taki ciągnący się przez kolejny miesiąc. Zanim dotarło do nas, że Mati ma prawdopodobnie powiększony migdał, upłynęło milion litrów sprayów do noska, tona chusteczek higienicznych i ponad 500 kartek z kalendarza. Migdał wycięliśmy i od tamtej pory jest rzeczywiście dużo lepiej. Choroby są krótsze, mniej uciążliwe, ale częstotliwość ich łapania, po chwilowej poprawie, szybko wróciła. Mati do przedszkola chodził w pewnym momencie nie pół na pół a średnio 3 dni w miesiącu. W międzyczasie przerabialiśmy już wszystko. Od typowych przeziębień, po poważne zakażenia bakteryjne (trafiliśmy nawet do szpitala z podejrzeniem zapalenia opon mózgowych). Nie wiem jak wyglądałby przebieg tych chorób gdyby nie wycięty migdał, który był już tak powiększony, że Mati zaczynał łapać bezdechy a w nocy chrapał gorzej niż Maciek…
Także było nas dwoje. Chorująca na wszystko co popadnie mama, która opryszczki miała częściej niż nie miała i chorujący na wszystko co popadnie Mati, który w przedszkolu był gościem. Przypadkowo, szukając przyczyny mojej powracającej alergii na klej do rzęs, jakimś cudem trafiłam na pierwsze książki o tym, jak to, co spożywamy i to, w jakim tempie żyjemy, wpływa na nasz organizm. Wtedy właśnie pierwszy raz przeczytałam o dobrych i złych bakteriach, zagrzybieniu organizmu i stanie jelit, które wpływają na 80% sprawności działania układu immunologicznego. Florę jelitową stanowią blisko dwa kilogramy bakterii i innych mikroorganizmów, których liczba dochodzi do 100 bilionów. Te dobre i złe bakterie walczą między sobą o dominację. Komórki w ściankach jelit, tworzące większą część naszego układu odpornościowego, łączą się z dobrymi bakteriami, przeciwdziałając chorobom. Jeśli do receptorów komórek immunologicznych w jelicie podłączą się złe bakterie, dochodzi do zapalenia, przez co opór przed infekcjami maleje. Funkcjonowanie naszego układu immunologicznego fenomenalnie wytłumaczyły Lina Nertby Aurell i Mia Clase w książce „Food Pharmacy”. Przeczytałam już niejedno opracowanie, dotyczące związku stanu jelit ze stanem naszej odporności (a nawet i naszego umysłu!), ale nikt nie jest w stanie przebić tych dwóch blogerek, które we współpracy z 87-letnim profesorem stworzyły super wykładnię tego zjawiska. Jeśli chcesz zrozumieć ten temat ta książka w zupełności Ci wystarczy.
Stosunek dobrych bakterii do złych powinien zdecydowanie przeważać. Jak o to zadbać? Przede wszystkim mądrze jedząc. To, co wrzucasz w siebie jest zawsze pożywką. Kwestia tylko tego, czy chcesz żywić swoich sprzymierzeńców, którzy ze zdrowej żywności wydobędą dla Ciebie samo dobro, czy wrogów, którzy nakarmieni śmieciowym jedzeniem, będą sabotować wszystkie korzystne dla Twojego organizmu przemiany. Miejsca w swoich jelitach masz ciągle tyle samo. Od Ciebie zależy, czym je wypełnisz. Im więcej błonnika roślinnego, antyoksydantów, prebiotyków czy dobrych tłuszczów, tym więcej dobrych bakterii, a więc i lepsza odporność, zdrowie i dobre samopoczucie. Im więcej tostów z tanim serem, frytek, hamburgerów i batonów, tym więcej infekcji, problemów ze snem i rozdrażnienia.
Z zaburzoną równowagą jelitową łączy się jeszcze kolejne zagadnienie – kandydoza, czyli infekcje grzybicze. Zwróć uwagę na to, że jeśli zapadasz na grzybicę (wewnętrzną albo zewnętrzną) lekarz zawsze zadaje pytanie, czy brałaś w ostatnim czasie antybiotyki. Bo zabijają one nie tylko złe bakterie, ale również i te dobre. Są bezpośrednio odpowiedzialne za stan naszej mikroflory jelitowej. Są też dowodem na to, że jego zaburzenie jest wprost powiązane z nadmiernym namnażaniem się grzybów w naszym organizmie, a więc może być jeszcze gorzej. Budująca informacja, prawda? Tylko się położyć i umrzeć. Na szczęście nie jest tak źle. Najważniejsze to poznać swojego wroga. Kiedy ułożyłam to wszystko w logiczną całość, zrozumiałam przyczynę chorób, z którymi musiałam się borykać przez pół mojego życia, a teraz męczyły mojego synka.
Jak wyglądała kwestia mojego powrotu do formy i nabycia odporności opowiadałam Ci już wiele razy. Kiedy zrozumiałam, że klucz do niej kryje się w jelitach zrobiłam sobie najpierw porządny reset w postaci detoksu, a zaraz po nim, diametralnie zmieniłam sposób swojego odżywiania. Podobnie zrobił Maciek, którego forma może i była lepsza od mojej, ale wydaje mi się, że to raczej z racji tego, że jest po prostu facetem i jego organizmu nie osłabia cyklicznie co miesiąc przypadłość znana większości kobiet jako „ciocia z Ameryki” :) Także my – dorośli, zabraliśmy się za siebie na poważnie. Jakie były tego efekty wiedzą już wszyscy – CIĄŻA. Upragniona ciąża, której miało już nie być. Niestety z Matim nie jest tak prosto bo z wiekiem, pomimo naszych usilnych starań je coraz gorzej. Albo coś jest słodkie, albo jest niejadalne. A niestety, cukier to główny wróg jelit. I co gorsza, w dzisiejszych czasach jest już po prostu WSZĘDZIE.
Kiepskie odżywianie w parze z przedszkolem skutkowało tym, że ostatnie 3 miesiące mojej ciąży Mati spędził już ze mną w domu, bo przynosił do domu takie rewelacje, że bywały momenty, że się od niego po prostu izolowałam w obawie, że złapię np. bostonkę. Później mieliśmy jeszcze po drodze zapalenie płuc zakończone antybiotykiem, a żeby było weselej, to to zapalenie płuc było właściwie na nasze szczęście bo w trakcie zapalenia płuc w przedszkolu szalały owsiki…
Wizja Milenki łapiącej kolejne choroby od Matiego spędzała mi sen z powiek jeszcze podczas ciąży. Obiecałam sobie, że tym razem sobie na to nie pozwolę tak łatwo. Wiem już jak o odporność dbać, wiem co ją wzmacnia i wiem co ją osłabia. Obiecałam sobie, że będę karmiła Milenkę piersią choćby i do osiemnastki, jeśli tylko ma to ją uchronić przed dzieciństwem z wiecznym glutem jak u Matiego. Dodatkowo, jeszcze w ciąży, podczas tego nieszczęsnego zapalenia płuc i antybiotyku u Matiego, zdecydowaliśmy, że on też zostanie z nami w domu do września. Milenka będzie wtedy miała pół roczku więc może łatwiej jej będzie się bronić przed kolejnymi choróbskami, które będzie przynosił z przedszkola jej starszy brat. Matiego też postanowiliśmy trochę lepiej przygotować do tej walki. Kapsułki, które zalecił nam doktor podczas brania antybiotyku, dajemy Matiemu nadal. Zawierają jeden z najlepiej przebadanych szczepów bakteryjnych, Lactobacillus rhamnosus GG, witaminę D3 i laktoferynę. Laktoferyna to aktywne białko, naturalnie występujące w mleku matki, a w szczególności w siarze, która wspomaga wrodzoną odporność dziecka. Mati od grudnia 2017 był w przedszkolu tylko 3 dni. Kiedy złapał w styczniu zapalenie płuc, już go z powrotem nie puściliśmy. Mamy połowę maja a ten gość nie chorował nam ani razu :) Gania po podwórku z wywieszonym językiem, 2 tygodnie spędził u dziadzia i babci bawiąc się na podwórku z masą dzieciaków na placu zabaw dzień w dzień i nic! Chłopak jest zdrowy jak ryba!
Z Milenką mam trochę łatwiej, bo zgodnie z moim planem – KARMIĘ :) Jestem z tego powodu tak szczęśliwa, że nie potrafię tego nawet wyrazić słowami :) Próbowałam… w TYM WPISIE, ale to i tak zbyt mało ;) To wielki, wielki sukces dla mnie. Nie zapominam jednak o dodatkowej suplementacji. Jeśli chodzi o DHA sama połykam podwójną dawkę żeby wysycić lepiej pokarm. Tak mi podpowiedział pediatra. Resztę podaję malutkiej doustnie. Najpierw podawałam oddzielnie witaminkę D, oddzielnie Lactobacillus rhamnosus GG. Później doczytałam, że Estabiom Junior, który daję Matiemu jest też w formie kropelek dla niemowląt akurat od 1 miesiąca życia tyle, że bez laktoferyny bo to dostaje w moim pokarmie. W tych samych kropelkach mam i bakterie i dzienną dawkę witaminy D3 tak więc teraz przerzuciłam się na to rozwiązanie.
Żałuję tylko jednego. Że nikt nie polecił mi Estabiomu wcześniej, bo jest jeszcze opcja dla kobiet w ciąży. Estabiom pregna. Oprócz Lactobacillus rhamnosus GG i witaminy D w dawce 1000 jednostek, ma jeszcze dodatkowo 2 szczepy bakterii ginekologicznych. Także info przekazuję dalej. Warto zainteresować się tym tematem zawczasu. A jeśli Twoje dziecko też boryka się z wiecznymi choróbskami, jako (niestety) doświadczona w tym temacie mama mogę polecić Ci na tę chwilę 3 działania:
1. Książka „Food Pharmacy”, która pozwoli Ci zrozumieć istotę problemu.
2. Walka o zdrową dietę malucha.
3. Dodatkowa suplementacja – na początek preparaty z Lactobacillus rhamnosus GG.
Trzymam kciuki za Ciebie a Ty trzymaj za mnie! Przede mną próba mojego życia! Tym razem tak łatwo się nie dam :)
Partnerem wpisu jest marka Estabiom.
A WIDZIAŁAŚ JUŻ NASZĄ NAJNOWSZĄ MEGAPRODUKCJĘ? ;)
(: Subskrybuj nasz kanał TUTAJ :)
I zostaw nam koniecznie komentarz i łapkę (mamy nadzieję, że w górę) ;) pod filmikiem na YT TUTAJ