Karmienie piersią po cesarce – moje drugie podejście do tej nierównej walki.

Karmienie piersią po cesarce – moje drugie podejście do tej nierównej walki.

Karmienie piersią po cesarce to dla wielu osób trudny temat. Dziesiątki dziewczyn po cesarkach, z którymi o karmieniu rozmawiałam, opowiadały dokładnie to samo co w głowie miałam ja, jeszcze na chwilę przed porodem. Pamiętasz TEN WPIS? Żaliłam Ci się w nim jak bardzo się boję tego, że znów nie dam rady. Wiedziałam, że będę rodziła przez cesarskie cięcie właściwie od początku ciąży więc nie miałam nawet cienia nadziei na poród naturalny z całą tą lawiną oksytocyny, przystawianiem do piersi chwilę po porodzie czy kangurowaniem. Spodziewałam się też tego, że Milenka, tak jak Mati, może być duża, przez co spadki na wadze w pierwszych dobach będą bardziej spektakularne i żeby utrzymać wagę na bezpiecznym poziomie, trzeba będzie dokarmiać… Bałam się jak cholera. Opóźnienie laktacji w połączeniu z huśtawką hormonalną, dolegliwościami po znieczuleniu i w ogóle samej operacji nie nastraja pozytywnie, tym bardziej, w sytuacji, w której już raz poległam po 4 miesiącach walki bo dałam sobie wmówić, że mój pokarm nie wystarcza mojemu dziecku i muszę je dokarmiać… Moja walka o karmienie piersią była zdecydowanie nierówna. I niestety to ja byłam na tej słabszej pozycji…

Minęło półtora miesiąca od porodu a ja stwierdzam, że… KARMIENIE TO NIE PROBLEM! Dasz wiarę? Ja! Dziewczyna, która chwilę temu trzęsła się na samą myśl o tej próbie i co najlepsze… wcale nie miała tak łatwo, bo wszystko to, czego się obawiała rzeczywiście się wydarzyło! Pomimo tego, że zadbałam najlepiej jak potrafiłam o to, żeby tym razem nasz poród odbył się w komfortowych warunkach, żebym się nie stresowała co może wpływać negatywnie na laktację, pomimo tego, że czas rozłąki z malutką ograniczony był do godziny po operacji a później, w ramach „wynagrodzenia” calutką noc spała bezpiecznie umoszczona w moich ramionach… pomimo tego wszystkiego i tak mieliśmy powtórkę z rozrywki czyli spadek wagi powyżej 10% w zestawie z opóźnioną laktacją u mnie i tym razem również nie obyło się bez łez i szlochów. Z tą jednak różnicą, że tym razem byłam na to wszystko przygotowana. Kurczę dumna jestem z siebie wiesz? Naprawdę dumna!

Pomimo tego, że mój strach był wręcz epicki, w momencie, w którym Milenka była już razem z nami powiedziałam sobie, że po prostu NIE MOGĘ się załamać i muszę podejść do tego rozsądnie a nie emocjonalnie. Zły nastrój, płaczliwość i ogólne przerażenie wszystkim, tym razem potrafiłam już sobie wytłumaczyć. Wiedziałam, że to nie ja tylko hormony. Za pierwszym razem, w to co działo się w mojej głowie po porodzie po prostu uwierzyłam. Nikt mi wtedy nie powiedział, że takie są po prostu uroki pierwszych dni po „rozpakowaniu”. Po pierwszym porodzie spędziłam w szpitalu ponad tydzień. Przychodziło wtedy do mnie kilka różnych położnych i żadna z nich, widząc moje łzy i przerażenie, nie wpadła na pomysł, żeby mi powiedzieć, że to normalne. Ja rozumiem, że taki widok to już dla nich chleb powszedni, ale tak samo jak podawały mi leki pomimo tego, że robiły to dzień w dzień, mogły też podleczyć stan mojej psychiki i po prostu powiedzieć: „słuchaj Pani, możesz się teraz czuć załamana, przerażona i przygnieciona życiem – TO NORMALNE, NIE PRZEJMUJ SIĘ, przejdzie za kilka dni”. Niestety żadna z nich na to nie wpadła.

Pomimo tego, że tym razem cały czarny scenariusz się powtórzył ja przynajmniej byłam na to przygotowana i już wiedziałam, że tak może być. Miałam za sobą rozmowy z czytelniczkami i moją przyjaciółką, która urodziła w międzyczasie córeczkę więc mogłam korzystać z jej świeżych wspomnień, które utwierdzały mnie w przekonaniu, że pomimo tego, że moje dziecko znów traci na wadze, moje piersi są puste jak wydmuszki a moja psychika jest gdzieś w kosmosie, to wszystko będzie ok i muszę to po prostu przetrwać. Na dokładkę trafiła mi się świetna Pani neonatolog, o której pisałam Ci w TYM WPISIE. Kiedy Milenka straciła na wadze zapytałam tak dla potwierdzenia, czy z moim pokarmem wszystko ok i czy on się w końcu pojawi w takich ilościach, w których powinien się pojawić. Usłyszałam konkretną odpowiedź: „TAK, niech się Pani nie przejmuje. Może Pani próbować karmić piersią, ale malutka pewnie będzie traciła na wadze. Nawał pokarmu, przez cesarkę może pojawić się z kilkudniowym opóźnieniem więc jeśli chce Pani żeby córeczka utrzymała prawidłową wagę proszę co 3 godziny przystawiać ją do obu piersi, a następnie dokarmić butelką. Po karmieniu może Pani jeszcze próbować ściągnąć coś laktotorem, po 7 minut na jedną pierś.”

PROSTE JAK KONSTRUKCJA CEPA PRAWDA?! Setki tysięcy zestresowanych kobiet, które po porodzie przeżywają podobne scenariusze do mojego, mogłyby zostać uspokojone taką prostą informacją. To co Pani przeżywa jest normalne. Proszę postępować zgodnie z tym schematem i spokojnie czekać na nawał pokarmu. Później będzie już z górki. Dziękuję do widzenia. NO LUDZIE NO! Karmienie piersią, nawet po cesarce, to naprawdę nie jest problem jeśli tylko masz w głowie kilka prostych informacji, które najlepiej by było gdybyś wyniosła jeszcze z gabinetu ginekologa, razem z podbitą książeczką ciąży. Tak, żeby nie dokładać Ci dodatkowego stresu, do tego, który najprawdopodobniej się pojawi w pierwszych dniach po porodzie bo taka jest po prostu kolej rzeczy.

Zgodnie z instrukcją karmiliśmy malutką równo co 3 godziny. Najpierw obydwie piersi, później butelka, a po odbiciu malutkiej laktator po 7 minut na każdą z piersi. W międzyczasie herbatka laktacyjna i maść na bolące brodawki bo były tak zmasakrowane, że podczas przystawiania płakałam w głos (ale byłam twarda i się nie dałam – BHAWO JA!). Waga ustabilizowała się w ciągu doby a dzień później doczekałam się upragnionego „nawału” i zaczęłam karmić już tylko piersią. Po tygodniu mogłam też odstawić maść na brodawki, z resztą Milenka rozkręciła się tak, że jadła co godzinę więc nie wyrabiałam się nawet ze smarowaniem :)  Jej Różowość w dniu wypisu ze szpitala ważyła 3080. Dzisiaj waży 5400 :) W ciągu 5 tygodni od porodu przybrała na wadze ponad 2300 gramów! Wszystko na maminym mleczku! HA! :) Czuję jakbym wygrała na olimpiadzie! :)

Kiedy w szpitalu próbowałam ściągać pokarm laktatorem, do butelki spływało dosłownie kilka kropelek. 2 tygodnie po wyjściu ze szpitala, miałam umówioną wizytę u fryzjera więc stwierdziłam, że odciągnę pokarm, żeby Maciek nie musiał podawać małej mleka modyfikowanego. Wiesz ile jednorazowo ściągnęłam? 120 ml! Karmienie to naprawdę nie jest problem. Nawet po cesarce. Brakuje nam po prostu konkretnej wiedzy, której przekazanie zawczasu ciężarnej powinno być obowiązkiem np. ginekologa, bo nie każda ciężarna chodzi na szkołę rodzenia albo wpada na pomysł konsultacji z doradcą laktacyjnym przed porodem. No i trzeba by jeszcze tę starą gwardię położnych trochę uświadomić, że ich teksty w stylu: „dziecko się Pani pokarmem nie najada” przez rozhuśtaną emocjonalnie dziewczynę, która przeżywa wewnętrzną burzę hormonalną, na pewno zostaną odebrane w negatywny sposób czyli: „jestem jakaś lewa, nie mam pokarmu, albo butelka, albo moje dziecko zniknie”. A przecież nie o to chodzi! Dziewczyny! Ten pokarm przyjdzie! Nawet po cesarce! Tylko trzeba się na ile się da w tym pokręconym stanie spróbować wyluzować i zakodować sobie w głowie, że jeśli coś jest nie tak, to ze wszystkim dookoła, tylko nie ze mną i w razie problemów już po wyjściu ze szpitala chwytać za telefon i wzywać doradcę laktacyjnego. Nie położną środowiskową, której celem nie jest utrzymanie Twojej laktacji tylko szereg innych rzeczy, a po kogoś, kto skupi się tylko i wyłącznie na rozwiązaniu problemu. U nas z Matim był np. problem ze zbyt krótkim wędzidełkiem. Córeczka mojej przyjaciółki nie miała siły ssać bo była osłabiona wysokim poziomem bilirubiny. Synek kolejnej ze znajomych, miał problem z niedojrzałym układem pokarmowym więc nie jadł wystarczająco dużo, bo miał jelita wypełnione gazem i po prostu nie miał miejsca. Przeczytałam też masę różnych historii, które przysłałyście mi Wy, po moim wpisie o tym, że boję się tej próby. Wszystko się da przezwyciężyć, naprawdę! KARMIENIE TO NIE PROBLEM! :)

Mówię to jako dziewczyna, która przeżyła dwa dokładnie takie same scenariusze, ale to drugie podejście już wygrała, dzięki uzbrojeniu się w podstawową wiedzę i wsparcie odpowiednich osób.

Mówię to też jako ambasadorka akcji #KarmienieToNieProblem zorganizowanej przez dobrze znaną wszystkim mamą markę LOVI. Akcja ma na celu wspieranie mam, które mają problemy laktacyjne i umożliwia ich konsultowanie z ekspertami w tej dziedzinie! W ramach akcji, możesz się zapisać na bezpłatne konsultacje do doradcy laktacyjnego, które odbywają się w całej Polsce, przez 3 miesiące od 3 kwietnia. Zajrzyj TUTAJ i zobacz, kiedy konsultacje będą odbywały się w pobliżu Twojego miejsca zamieszkania! Na stronie akcji (TUTAJ) możesz zadać też pytanie online, na które odpowiedzą Ci eksperci, a TUTAJ znajdziesz masę przydatnych artykułów o karmieniu piersią i obejrzysz film instruktażowy o tym jak odciągać pokarm a TUTAJ… możesz wygrać laktator!

Chcesz wygrać super nowoczesny laktator LOVI Expert? Wejdź TUTAJ i weź udział w prostym quizie wiedzy na temat laktacji. Sprawdź przy okazji swoją wiedzę na temat laktacji a w razie problemów skorzystaj z kół ratunkowych w postaci super ciekawych i merytorycznych artykułów. Powodzenia! I niech mleko będzie z Tobą! ;)