5 rzeczy, na które pozwalam mojemu dziecku, żeby mieć święty spokój

5 rzeczy, na które pozwalam mojemu dziecku, żeby mieć święty spokój

Dobra. Przyznaję się do winy. Jestem wyrodną matką i robię straaaaszne rzeczy, byle mieć kilka chwil świętego spokoju. Świętego czeeegoo??? Ano czegoś takiego, co to niezwykle rzadko występuje w środowisku naturalnym kobiety, a cieszy się większą popularnością niż Majdanowie na Pudelku. Nigdy wcześniej nie przypuszczałam, że przed sześćdziesiątką zdobędę się na takie wyznanie: święty spokój to mój FETYSZ. Nawet nie wiesz, jak go pożądam! I ile mi sprawia przyjemności! Żeby się nim trochę nacieszyć, przymykam moje wielkie podkrążone rodzicielskie oko i:

bez walki oddaję ukochanego smartfona we władanie młodzieńcowi (ustalmy fakty: 4 lata, 110 cm w kapeluszu, nie ma co z takim zbirem stawać do walki bo przecież wiadomo z góry, że przegrana) Mati w przeciwieństwie do mnie – już obcykał wszystkie skomplikowane funkcje, programy i aplikacje, i dokładnie wie, jak ich użyć. Wie też, że jak dzwoni telefon, to trzeba dotknąć zielonej słuchawki. Niestety nie chce zapamiętać dwóch rzeczy: 1. Nie odbiera się telefonu mamy. 2. Jeśli już się odebrało, to nie wypada mówić: KIM JESTEŚ :)

pozwalam dziecku przejąć pilota do telewizora, a niech sobie poużywa! Kiedy w pocie czoła skacze po kanałach z bajkami, ja moszczę się w najwygodniejszym fotelu, jaki w swojej historii stworzyła IKEA (zwłaszcza gdy używam go w pojedynkę i akurat nikt nie testuje maksymalnej wytrzymałości moich kolan), z książką w ręku i kęsem pistacjowego ptysia. Ach… nawet nie wiem, jak nazwać poziom mojego szczęścia w takiej chwili.

udostępniam farbki/mazaki/kredki/długopisy/kredy, bez kontroli nad procesem twórczym. A nóż syn okaże się artystą samoukiem! Na dodatek utalentowanym. Ja w tym czasie robię porządek z rozbuchanym przyrostem włosia… niestety nie na głowie, a na nogach. Jeśli malarzowi dopisuje wena to jeszcze zdążę z maseczką nawilżającą i manikiurem. Normalnie luksus!

•  wrzucam delikwenta do łazienki, z zestawem łódeczek, rybek, gumowych figurek, które wyglądają tak, jakby chciały popływać i nalewam wody do dużej miski na pranie. Co prawda istnieje spore prawdopodobieństwo powodzi, o jakiej Noemu się nie śniło, ale skoro Noe przetrwał to i ja przetrwam. A dla tych kilku chwil samotności z książką mogę nawet poświęcić gatunek ludzki :)

• pozwalam dziecku grzebać w mojej torebce, czekając na wizytę u pediatry, dzięki czemu unikam setki pytań, na które nawet Profesor Google nie umiałby odpowiedzieć. Czasami zaskakuje mnie, ile rzeczy mieści się w damskiej torebce: portfel, mokre chusteczki, kolczyk (ooo, szukam go od miesiąca), krakersy, konturówka, tampon… yyy, Mati! Koniec przeglądu, zamykamy torebeczkę mamusi :) No cóż, taki święty spokój, jaka pojemna torebka ;)