O tym, co mnie najbardziej wkurza w rodzinach wielodzietnych

O tym, co mnie najbardziej wkurza w rodzinach wielodzietnych

Na początku ustalmy sobie, że dla mnie, matki jedynaka, rodzina wielodzietna zaczyna się już przy dwójce dzieci. Mam jednego synka. Z jednej strony, trzęsę się nad nim jak szalona, boję się każdego potencjalnego upadku, dostaję sraczki, kiedy mam go oddać pod opiekę dziadków, albo pań przedszkolanek, bo boję się, że poczuje się odrzucony i zostawiony przez rodziców. Z drugiej strony nie pozwalam sobie wchodzić na głowę i kiedy trzeba gościa przywołać do porządku, potrafię nieźle się rozedrzeć jeśli akurat nie ma ochoty mnie słuchać. Wszystko co robię, robię z miłości. I teraz uwaga… z miłości właśnie do mojego dziecka, wkurzam się (wewnętrznie) kiedy mam styczność z rodzinami wielodzietnymi. Pewnie wszystkim posiadaczkom dwójki i więcej dzieci, podniosłam właśnie ciśnienie? Nie płakaj! Czytaj dalej ;)

Tydzień temu zawitała do mnie Basia z mężem i dwoma synkami. Michał i Marcin. Tak samo różni mentalnie jak i zewnętrznie. I wiesz co? Wkurzali mnie. Niesamowicie mnie przez cały ten ich pobyt wkurzali! Bo zachowywali się tak, że nie mogłam się skupić na rozmowie z Basią i Tomkiem. Obserwowałam rozwój wydarzeń, wypisując się totalnie ze świata dorosłych. Ciekawa jestem czy domyślasz się co takiego robili chłopcy…

Michał i Marcin, na każdym kroku, pokazywali coś, czego nie mogłam puścić mimo uszu i oczu. Pokazywali swoją więź. Dziecięcą, braterską więź, której Mati nie dozna w żadnym przedszkolu, z żadnym innym dzieckiem. Nawet rodzeństwem ciotecznym… No nie ma bata! Albo masz brata/siostrę i łączysz się z nim niewidzialną nicią porozumienia, nawet wtedy, kiedy drzesz z nim koty, albo po prostu tego nie masz. Nie ma zamiennika.

Z rodzeństwem dzielisz tych samych pokręconych na swój sposób rodziców, funkcjonujesz w tym samym domu, w tej samej rzeczywistości. W takim domu jest świat dorosłych i świat dzieci. I to jest piękne! Dziecko nie czuje się nigdy samotne w tym swoim dziecięcym świecie, bo nie żyje w nim samo. Mati w swoim dziecięcym świecie w naszym domu żyje sam. Totalnie sam. Próbujemy z Maćkiem do tego świata wkraczać raz po raz, ale choćbyśmy stawali na rzęsach, nie zrobimy tego tak, jak zrobiłby to brat albo siostra. Nie zastąpimy Matiemu rodzeństwa.

I to mnie w tych wielodzietnych rodzinach wkurza wiesz? Że są wielodzietne! Że dzieci, w takich rodzinach mają cały wachlarz przeżyć i uczuć, których jedynacy nie mają. Ja nie twierdzę, że mojemu dziecku dzieje się krzywda. Nie twierdzę, że rozwija się gorzej niż inne dzieci. Że jest mu źle. Po prostu kocham tego Bąbla ponad życie i chcę dać mu wszystko co najlepsze, a jednym z takich prezentów jest właśnie rodzeństwo.

Obserwowałam Marcina i Michała i nie mogłam oderwać od nich oczu. Gdzie jeden, tam drugi. W ciągu kilkunastu minut potrafili się i pokłócić na śmierć i życie i dać wyraz wyjątkowej, braterskiej więzi. Mati nie ma brata. Nie wie jak to jest go mieć, więc obstawiam, że niespecjalnie cierpi. Ale wiesz co Ci powiem? Cierpię ja. Nie martw się, nie będzie użalania się nad moim zachodzeniem w ciążę. Widocznie tak powinno być. Ale cholera jasna, nie jestem z kamienia no! Kiedy widzę takie obrazki wkurzam się na tę durną niesprawiedliwość. Wkurzam się na to, że nie jest tak, jakbym chciała żeby było. Bo rodzeństwo, to najpiękniejszy prezent jaki możemy zaserwować swoim dzieciom. Obstawiam, że potwierdzi to 100% mam, które mają więcej niż jedno dziecko :) 

PS. Z tym wkurzaniem się na wielodzietne rodziny, to pewnie wiesz, że to „taka przenośnia” prawda? W razie, gdyby jednak, trafił się tutaj ktoś, kto bierze każde słowo dosłownie, mam małą prośbę: nie pisz w komentarzach, że jestem jadowita, zazdrosna i pewnie zanim skończę 30 lat, zaleje mnie żółć :) Nie zaleje. No może troszkę. (znów żart) ;)