5 rzeczy, w których jestem totalnie niezastąpiona!

5 rzeczy, w których jestem totalnie niezastąpiona!

Dzisiejszy wpis, wyjątkowo zaczniemy od filmu. Idealnie wprowadzi Cię w klimat tego, o czym chcę Ci opowiedzieć:

Kiedy „siedziałam” w domu, z malutkim Matim, a Maciek jeździł codziennie do pracy, wcale nie było z moim stanem psychiki tak kolorowo. Z jednej strony wiedziałam, że jestem na urlopie macierzyńskim, że opiekuję się naszym dzieckiem, że dbam o dom, a nocami rozkręcam swój biznes, ale z drugiej strony, czułam, że to wszystko co robię jest takie zwykłe i przyziemne, że w sumie niezauważane przez nikogo. Blog był właściwie w zalążku, nie wiedziałam czy czas, który na niego poświęcam, będę mogła w przyszłości uważać za dobrze spożytkowany… no klops muszę Ci powiedzieć. Totalny klops na tym macierzyńskim.

Maciek przynajmniej chodził do pracy. Miał prawo być zmęczony. On pracował. A ja? Ja po prostu SIEDZIAŁAM w domy. I choćbym powtarzała jak mantrę, że urlop macierzyński to żaden urlop, że też mam prawo być zmęczona, że też jestem potrzebna, bo beze mnie nie zrobiłoby się tyle dobrego… jakoś trudno mi było samej w to uwierzyć.

Doradzać mogłam każdemu. Mojej mamie, która zajmowała się domem i zrezygnowała z pracy po to, żeby tata mógł robić karierę potrafiłam tołkować do głowy, że bez niej dom by po prostu runął. Mojej koleżance, która rok przede mną urodziła dziecko i czuła się człowiekiem gorszej kategorii, bo nie jeździła do pracy, też potrafiłam wykrzyczeć do słuchawki, że powinna znać swoją wartość i, że dziecko samo się nie wychowa i właśnie mamy na samym początku potrzebuje najbardziej. Wszystkim potrafiłam doradzić, wszystkich pocieszyć, ale kiedy sama znalazłam się w skórze moich rozmówczyń, kiedy przychodził kolejny poranek, po zarwanej nocy, bo Mati miał znów ochotę na pobudki co godzinę i wiszenie na cycku dla samego wiszenia, jakoś nie potrafiłam pozwolić sobie samej na choć uczucie zmęczenia. Bo niby po czym mam być zmęczona? To Maciek jeździł dzień w dzień do pracy. To on denerwował się na niekumatych współpracowników, albo niesprawiedliwych przełożonych. To on przynosił do domu więcej kasy niż mój skromny macierzyński. Hej! Od niego zależało więcej niż ode mnie jak na to by nie patrzył.

Głupia byłam. Och jak bardzo byłam głupia wiesz? Teraz, kiedy sytuacja się zmieniła, kiedy wychwalam pod niebiosa Maćka, który zawozi Matiego do przedszkola, który prasuje mu ubrania, który robi mu o 5 rano kaszkę, bo młodzież ma taki kaprys o świcie… kiedy widzę, jak bardzo się uzupełniamy w naszych codziennych i niecodziennych obowiązkach dociera do mnie, że to w nas – kobietach jest ten problem. To my – kobiety umniejszamy siebie. To my nie potrafimy postawić znaku równości pomiędzy tym co każde z nas – małżonków, wkłada w funkcjonowanie rodziny. Zgadzasz się ze mną?

Pisząc ten tekst, postanowiłam swoje obserwacje potwierdzić z moją przyjaciółką – świeżo upieczoną mamą. Niesamowicie mądra kobieta, która ze swoim mężem tworzy książkowe małżeństwo. Nowoczesne małżeństwo, w którym i kobieta i mężczyzna pracują zawodowo, i kobieta i mężczyzna sprzątają i dbają o swoje mieszkanie i obydwoje świetnie gotują. Wiesz o co chodzi prawda? Oni powinni mieć na nazwisko Równowaga J I wiesz co mi moja K. powiedziała? Że odkąd SIEDZI w domu, na URLOPIE macierzyńskim, z maluszkiem uwieszonym u cycka 24 godziny na dobę, miewa wyrzuty sumienia, że nie zdążyła przez cały dzień posprzątać i ugotować obiadu. Że czuje, że to jej facet jest tym bardziej zmęczonym członkiem rodziny, któremu należy się więcej odpoczynku niż jej. No bo wiesz… K. SIEDZI na URLOPIE (przeklęty język polski!) J Jakby nie można było stworzyć specjalnych słów, które nie będą się kojarzyły z wypoczynkiem… Trzeba się zgłosić z tym problemem do profesora Miodka. Serio :)

Z drugiej jednak strony, K. mówi, że gdyby jej mąż wyjechał jej z tekstem „Nie zdążyłaś przez cały dzień posprzątać?”, albo „A gdzie jest obiad?” poziom jej wkurzenia osiągnąłby zenit. Wiedziałaby jak bronić swoich racji. Słusznych racji.

No właśnie. I tak plotkując przez dobre pół godziny, stwierdziłyśmy, że nie sztuką jest bronić się przed niesłusznymi zarzutami, a kiedy ich nie ma, obwiniać się za to, że naszej pracy nie widać na pierwszy rzut oka. Sztuką jest zrozumieć i uwierzyć w to, że tak samo jak nasi mężowie są niezastąpieni w pewnych kwestiach, tak samo i my jesteśmy. A bycie niezastąpionym w przynoszeniu do domu wyższej pensji i bycie niezastąpionym w przynoszeniu do domu skrupulatnie wybranych i przeanalizowanych pod kontem zdrowia zakupów spożywczych to nadal bycie NIEASTĄPIONYM. Znak równości. Nie mniejszości czy większości.

Ja, tak samo jak mój mąż, jestem niezastąpiona w wielu aspektach naszego rodzinnego życia. Owszem, to samo może zrobić Maciek, ale to ja jestem w tym mistrzem. To ja jestem z TYM kojarzona przez resztę domowników. I tak jak nikt w domu, nie jest w stanie zbudować bazy tak dobrze jak tatuś i zrobić takiej jajecznicy jak tatuś i puścić tak papierowego samolotu jak tatuś… tak samo mamusia, ma swoje koniki, w których jest niezastąpiona.

Drapanie po pleckach „na ostro”.

Mati uwielbia, kiedy drapię go po pleckach. „Na ostro” to jego określenie, które jest hasłem, że mam to robić na gołych pleckach, a nie przez jakąś tam koszulkę, która zbiera najprzyjemniejsze dreszczyki J Mati przychodzi do mnie na drapanie, kiedy jest smutny, kiedy zmęczył się jeżdżeniem z tatą na rowerze (najlepiej jeździ się z tatą, nie z mamą, bo mama jeździ za wolno), albo kiedy chce po prostu iść spać. Tata „na ostro” nie podrapie. Tylko mama ma długie paznokcie i lata świetlne praktyki J

Kąpiel z bąbelkami i bezstresowe umycie głowy.

Tata Matiego umyje, owszem, ale nie umyje główki tak, żeby się dziecko nie stresowało. Tylko mama potrafi to załatwić po mistrzowsku. I często jest tak, że na samo mycie głowy jestem wołana, bo Panicz życzy sobie, żebym to ja jego szlachecką głowę myła i spłukiwała, a nie tata :)

Czarodziejska czekolada – nie czekolada

Mistrzem zup jest u nas zdecydowanie Maciek. Mistrzem klopsików z buraczkami, bez dwóch zdań Dziadzio Zdzicho, ale mistrzem słodkości jest mama i nikt mnie w tej sztuce nie zdeklasuje. Robię najlepszą pod słońcem czekoladę, która właściwie to nie jest czekoladą, bo składa się ze zmielonych daktyli i kakao, ale formuję ją w tabliczkę, mrożę i dzielę na takie kawałeczki, że Mati nie widzi żadnej różnicy.

Bajki wymyślane na poczekaniu.

O trollu, który lubił jagódki i bobrzycy, co to myślała, że jest syreną i swoim śpiewem sprawiła, że zdenerwowane ryby, zaczęły mówić ludzkim głosem. Albo o zajączku, który chował się przed jastrzębiami i strumyku, który liska ochlapał lodowatą wodą, za to, że kłamał. Mati zrobi podczas moich bajek wszystko. Umyje 5 razy dłużej zęby, da sobie obciąć włoski, paznokietki, albo da się przebadać obcemu lekarzowi. Maciek w bajki nie potrafi J Ostatnio słyszałam, jak opowiadał mu bajkę o… samochodzie, w którym trzeba było zmienić rozrząd, bo jeśli się rozrządu nie zmieni, to silnik może się rozprysnąć na milion kawałków, a jak jeszcze do tego jest niewymieniony olej, to są takie tłoki, które nie mają smarowania itd. J No właśnie widzisz. Może i Maciek nie jest niezastąpiony w opowiadaniu zmyślonych bajek, ale za to jest niezastąpiony w rozwalaniu mnie takimi opowieściami. Myślałam, że się zsikam ze śmiechu!

Planowanie i realizowanie planu pod tytułem „Nasze miejsce na ziemi”.

To ja jestem dyrektorem kreatywnym tego przedsięwzięcia. To ja wierciłam Maćkowi dziurę w brzuchu o kredyt. To ja mówiłam, że damy radę. To ja wyszukiwałam domy na sprzedaż, to ja walczyłam z robotnikami, to ja zapisałam pół Pinteresta inspiracjami na kuchnię, salon, łazienkę i ogród. Tak. Tak właśnie u nas jest, że to ja ciągle chcę coś zmieniać, albo realizować jakąś wizję. Tak. To ja jestem w tym niezastąpiona i to moja domena. A domeną Maćka jest ocena tych moich pomysłów na chłodno, zwrócenie uwagi na to, co mnie w moim roztrzepaniu i wiecznym biegu gdzieś po drodze umknęło. Razem tworzymy zgrany duet, a właściwie to teraz tworzymy już trio. I każdy z tego naszego trio coś do tego wspólnego worka z napisem ŻYCIE NASZEJ RODZINY dorzuca. Niekoniecznie po równo. Czasem nie da się zmierzyć wartości tego, co od siebie dajemy. Ale nigdy, żadne z nas, nie umniejszało roli drugiego. I Ty też nie umniejszaj ani Twojego męża, ani siebie.

I pamiętaj, że to co dobre, bez Ciebie się nie zrobi!