Ona…

Biurowiec ze szklanymi windami. W tej windzie ja… i ona. Codziennie  pokonujemy tę samą trasę z parkingu podziemnego do biura. Codziennie milczymy w tej szklanej pułapce przez kolejnych 6 pięter, żeby ostatecznie rozejść się do swoich biur. Ja do dzielonego z innymi pracownikami, ona do własnego, przeszklonego „tych z Top Managementu”.

Ta krótka podróż bombarduje mnie zawsze bijącym od niej luksusem. Strój składający się z marek, o których nawet nie śniłam wieńczy zawsze dobrana pod kolor torebka. Nie, to nie Michael Kors, Kazar czy inna marka zwana przez klasę średnią „topową”. Ona jest żywą reklamą tego, o czym nawet nie marzy większość z nas. Na czwartym piętrze zawsze spogląda na złoty zegarek Omega. A od szóstego moje uszy dodatkowo drażni dźwięk radośnie postukujących na marmurze szpilek Louboutina. Wychodzę zawsze za nią, żeby choć kilka sekund dłużej wdychać ten boski zapach perfum, które doskonale podkreślają jej seksapil i pewność siebie.

Dochodzę do mojego biura. W drzwiach wita mnie wyglądająca zza futryny Gośka.

Sucha jest… Anorektyczka mówię Ci. Albo sobie odsysanie serwuje co miesiąc.

– Oj Gosia, Gosia, Ty się nigdy nie zmienisz. – mijam ją w drzwiach, poklepując po ramieniu biedne zazdrosne stworzenie, które w tych drzwiach stoi tak codziennie wyczekując stukotu szpilek Louboutina.

Mija rok. Katorżniczy rok, ociekający potem i ciężką pracą lata. Teraz i ja skręcam z tej samej windy w stronę „tych topowych”. Gośka nadal stoi w drzwiach „starego” biura złowrogo spoglądając w moją stronę. Przemiły Antoś, który zajął moje stanowisko, od czasu do czasu na wspólnym piwku po pracy opowiada mi jakie to niestworzone historie krążą na temat mojego awansu. Podobno Gośka wie o nim najwięcej…

Z „nią” prowadzimy kilka wspólnych projektów. Jest przemiła, uśmiechnięta, wesoła. Błyska mi po oczach od czasu do czasu sznurem pereł albo pierścionkiem zaręczynowym z brylantem wielkości mojej głowy. W swoim pięknie łączonym z wiedzą i profesjonalizmem jest dla mnie idealna. Uwielbiam z nią pracować. Pełna podziwu dla jej sukcesu w odróżnieniu od zdecydowanej większości pracowników nie uważam żeby była „nierobem, który tylko ze względu na pozycję swojego ojca piastuje stanowisko wiceprezesa”.

Kiedyś będę taka jak ona! Wiem to.

Sukces! Wygrałyśmy potężny przetarg! Milionowy kontrakt trafi do firmy dzięki naszej pracy. Zbiera się cała firma. Wspólnie wznosimy toast lampką szampana. Do końca dnia całe szóste piętro świętuje.

Jak Ci się z nią pracuje? Pewnie się podnieca tylko swoimi ciuchami i bogatym mężem? Taka to wie jak sobie życie ustawić. – syczy znad talerzyka z przystawką Gośka.

Nasz wspólny sukces? Ona śmie używać słowa NASZ? A co ona takiego robi oprócz tego, że jest córką Przewodniczącego Rady Nadzorczej? Nie wie co to praca, nie wie co to życie normalnego człowieka. – dorzuca Antek plując na mnie resztkami przeżuwanego ciastka.

Co się z Tobą stało Antek???

Gratuluję jeszcze raz  – słyszę zza pleców. Zanim się odezwała już wiedziałam, że jest w pobliżu.  Obłędny zapach jej perfum poznam wszędzie.  –Jesteś fantastycznym pracownikiem. Wróżę Ci fenomenalną karierę. – ze szczerym uśmiechem ściska moją dłoń.

Dzień jak co dzień. Parking biurowca ze szklanymi windami. Tym razem wjeżdżam samotnie.  Macham od niechcenia wiecznie stojącej w drzwiach swojego biura Gosi. Skręcam do swojego biura. Moje szpilki nie klekoczą tak radośnie jak Louboutiny, ale przecież wszystko przede mną.

Mijam jej przeszklone drzwi.  Nie ma jej. Uśmiecham się do siebie. Pewnie nadal świętuje. Należy jej się jak nikomu innemu w tej firmie.  Nalewam sobie kawę z ekspresu, chwilę delektuję się jej zapachem i niczego nie świadoma rozpoczynam kolejny dzień pracy.

Nie wróciła… Nie wróci nigdy.  Od kilku lat walczyła z chorobą. Nieuleczalną…  Wiedział o tym jej ojciec. Wiedział o tym jej mąż. Wspólnie walczyli o jej życie. W Warszawie, w Berlinie, w Bostonie…  swoje ostatnie tygodnie spędziła na sali szpitalnej. Byłam u niej.  Przyjęła mnie z uśmiechem. Ja płakałam, ona się uśmiechała. Do końca…

Po tylu latach od „tamtych wydarzeń” nadal pamiętam ją jako uśmiechnięta, mądrą kobietę, która niezależnie od tego czy była ubrana w markowy garnitur czy szpitalną koszulę pozostanie dla mnie tą samą osobą. Oceniać jest bardzo łatwo. Osadzić kogoś w bajce na podstawie zawartości portfela chyba najprościej na świecie. To, jak ktoś się ubiera, z jakiej rodziny pochodzi czy jakie stanowisko zajmuje nie świadczy o niczym. NICZYM. Każdy z nas przeżywa swoje tragedie. Duże i małe.  Cenię ludzi, którzy pomimo przeciwności losu pozostają uśmiechnięci, szczęśliwi i zadowoleni z tego, co przynosi im dzień. Nie każdy krzyczy o swoich problemach.  Ostatnią rzeczą jaką zrobię kiedykolwiek będzie ocena kogoś na podstawie nic nie znaczących szczegółów.