List do moich czytelniczek i największa niespodzianka w historii bloga!

List do moich czytelniczek i największa niespodzianka w historii bloga!

Podobno 13 jest pechowa. Ścieeeema :) Ja w 2013 weszłam w 3 moje najważniejsze życiowe role: zostałam żoną, mamą i… blogerką :) W tym roku magiczne 4! Czujesz to? Blog ma już 4 lata! I choć porównując mój staż z resztą blogosfery, wypadam bladziutko, za to tempo rozwoju i skala osiągnięć zasługują na owacje na stojąco (tym bardziej w tak krótkim czasie).  Ale nie martw się, nie będzie to wpis pod znakiem „zobacz jaka jestem zajebista”. Dzisiaj chciałam skupić się na tym, jak zajebista jesteś TY :) Bo dopiero po 4 latach blogowania zdałam sobie sprawę z czegoś „ŁAŁ”…

4 lata to niewiele. Ja w tym czasie musiałam dotrzeć się z moim świeżutkim mężem (który oświadczył mi się po 3 miesiącach znajomości, więc wiesz… nie mieliśmy czasu na docierando przed ślubem), odnaleźć się w nowej roli mamy, nauczyć się od podstaw zawodu „bloger”, co też proste nie było, bo jestem człowiekiem antytelewizyjnym, antyinternetowym i antysocialowym. Ba! Ja się dopiero oswajam z telefonem! Po powrocie z macierzyńskiego musiałam nauczyć się łączyć zawód blogera z etatem, a po rezygnacji z pracy, przebranżowić się na budowlankę i w pół roku urządzić nas w nowym domu. Tempo zawrotne, co nie? No właśnie. Dlatego też rozgrzeszam sobie to, że dostrzegłam tę szaloną prawdę tak późno. Ale już nadrabiam zaległości!

Otóż dopiero w tym roku, zdałam sobie sprawę z tego, że moja społeczność, „moje dziewczyny” są jakieś takie… kurczę inne od wszystkich. Zrozumiałam to dzięki rozmowom ze znajomymi blogerkami i blogerami, na których obserwowanie nigdy nie miałam czasu (bo pewnie dostrzegłabym to dużo wcześniej). Moje czytelniczki to niesamowicie pozytywne i inteligentne dziewczyny! I serio, poczuj się wyróżniona, bo z tego co mi znajomi opowiadają, dookoła nas panuje nieco inna rzeczywistość!

Statystyki – sratystyki

Statystyki bloga, od niepamiętnych już czasów, staram się utrzymywać na podobnym poziomie 250 tys. unikalnych osób na miesiąc. To taka moja spokojna granica, do której dobijam bez jakiejś spiny, kręcenia zliczaniem statystyk, czy przypominania o swoim istnieniu dzień w dzień na Facebooku. Bo co by nie było, blog to moja praca, a ja wychodzę z założenia, że lepiej jest pracować, żeby żyć, niż żyć, żeby pracować. Nie interesuje mnie pobijanie swoich własnych rekordów i dążenie do coraz większych liczb. To tylko liczby… więcej już na nich nie zarobię, z resztą… znów moje wnioski idą ku pracy dla życia kontra życie dla pracy :) Dlatego też, jeśli chcesz spotykać się ze mną częściej, zacznij obserwować moje konto na Instagramie (TUTAJ). Na IG jestem właściwie codziennie. No i tam można też pogadać ze mną na żywo podczas „lajwów”. No, ale co to ma do tej innej rzeczywistości dookoła? Ano to, że pomimo tego, że się nie spinam i utrzymuję statystyki na wygodnym dla mnie poziomie, to one nadal są jednymi z najwyższych w mojej kategorii, a biorąc jeszcze pod uwagę to O CZYM i JAK CZĘSTO (a raczej nieczęsto) piszę, to już w ogóle szok, ale jest Was tutaj ze mną kosmicznie dużo, a nie oszukujmy się… matki w internecie należą do najbardziej walecznych stworzeń. Tylko jakimś dziwnym trafem, u mnie tych „walek” nie ma! Czyta mnie miesiąc w miesiąc lawina osób i negatywne komentarze zdarzają się tutaj niesamowicie rzadko!

Pomimo olbrzymiej ilości osób, nikt mnie nie poucza, nie robi afery z tego jak jest ubrane, jak się zachowuje czy rozwija moje dziecko. Mogę napisać otwarcie o tym, że jestem wierzącą osobą, że jak typowy ciemnogród, wieczorem klękam do modlitwy z moim mężem i dzieckiem i nie dzieje się nic negatywnego! Mogę napisać wprost, że odezwała się do mnie taka i taka marka, dała mi to i to żebym przetestowała i nikt nie stwierdza, że dostałam hajs to reklamuję. Tzn. zdarzają się takie komentarze. Oczywiście, że tak. Ale to jest kropla w morzu, wyjątki potwierdzające regułę. Mam np. taką stałą narzekaczkę, która musi zawsze jakoś negatywnie skomentować to co napiszę, ale trzymam ją tutaj w ramach badawczych :) Kilka banów rozdałam za szerlokowanie w stylu „kolejny wpis sponsorowany” i mam spokój. Są tu taj ze mną te dziewczyny, które nie mają problemu z tym, że ja też chcę zarobić na tym, na co poświęcam czas i nie łączą tego od razu ze sprzedawaniem siebie i teoriami spiskowymi :) Wierzymy tu sobie po prostu. Jesteśmy wobec siebie fair.

Efekt skali

I gdyby czytało mnie mało osób mogłabym stwierdzić, że na innych blogach hejt to efekt skali. No, ale kuźwa u mnie jest skala! Mogłabym też uznać, że piszę na takie tematy, które nie wywołują skrajnych emocji, ale weźmy za przykład tekst z października o MATKACH ŚWIĘTYCH KROWACH, w którym wypowiadam się o trzech najbardziej emocjonalnych dla internetowych mam tematach. Tekst ma już ponad 5000 polubień, 200 udostępnień i ponad 750 (w większości pozytywnych) komentarzy. Mogę pisać o karmieniu, o cesarce, o chemikaliach w pożywieniu… przewinęło się tutaj już sporo mocnych tekstów. I serio… zawsze dyskusja jest rzeczowa, na poziomie i z humorem. A jakieś komentarze oderwane od rzeczywistości pochodzą zazwyczaj od osób, które nawet nie mają polubionego fanpage’a… i jakoś tak się „przybłąkały”. Mogłabym więc przypisać tę zasługę sobie i stwierdzić, że zajebisty ze mnie pismak i strateg w takim razie, ale tu też Cię zaskoczę… nie do końca o to chodzi. Na potwierdzenie tego mam obserwacje odbioru moich tekstów wśród chociażby fanek innego znanego fanpage’a, na którym od jakiegoś czasu publikowane są moje teksty. Kuba, który prowadzi ten fanpage zgromadził tam bardzo duże grono matek. Jednak te matki nie podchodzą już do mojej radosnej twórczości tak pozytywnie jak Ty. Nie są tak żywo zinteresowane moimi tekstami pomimo tego, że fanpage jest 2 razy większy od mojego. Tam też, dużo łatwiej o negatywne opinie, o niezrozumienie tematu, o przekręcenie tego co chciałam przekazać… i ja nie twierdzę, ż czytelniczki Kuby są jakieś nierozgarnięte! Co Ty! Normalne laski! Ale różnica w odbiorze takich samych tekstów tutaj a tam jest dla mnie zauważalna. Dlaczego? Dlatego, że tamte dziewczyny nie znają mnie tak dobrze jak Ty…

Bo my się po prostu znamy

I to jest właśnie to! My się tutaj naprawdę znamy! Ty znasz moje poczucie humoru, znasz moje poglądy, wiesz jaki klimat u nas panuje… Opowiedziałam Ci tu kawał mojego życia, w odpowiedzi na co, dostałam opowieści czytelniczek we wiadomościach prywatnych. Byłam świadkiem odbudowy małżeństwa, doradzałam jak przechytrzyć wredną teściową, jestem e-mailową mamą chrzestną, która kibicowała w problemach z zajściem w ciążę, ale i świadkiem utraty dziecka, śmierci męża, rozwodu, zdrady… Do historii moich czytelniczek podchodzę zawsze indywidualnie i emocjonalnie. I właśnie dlatego mam takie obsuwy z nowymi newsletterami, z odpowiedziami na maile czy komentarze. Bo ja traktuję „moje dziewczyny” jak moje prawdziwe koleżanki. Skupiam się na tym co komu doradzić, analizuję, często płaczę razem z Wami w tych wiadomościach. Bo ja inaczej nie umiem. Ale wiesz jak to jest… ja to ja. Ja widzę tylko słowa, czasem jakieś zdjęcie. Nie mam podstaw, żeby doszukiwać się ukrytych intencji w pisanych do mnie wiadomościach itd. A Ty? Dla Ciebie jestem kimś kto dla wielu osób „z zewnątrz” jest tylko kolejną mądrzącą się w internecie matką, która sprzedaje życie swoje i swojej rodziny. Trzeba mieć nie lada nosa do człowieka, żeby wyczuć „swojego” i stwierdzić, że akurat tej dziewczynie mogę dać kredyt zaufania. I ja, na tych naszych bakusiowych włościach, zebrałam całe rzesze takich właśnie pozytywnych, fajnych, inteligentnych dziewczyn, które patrzą na świat w podobny sposób do mojego, a jeśli nawet w czymś się ze mną nie zgadzają, to dyskutujemy sobie tutaj na poziomie, z luzem i szacunkiem do drogiego człowieka.

I to, że takie dziewczyny udało mi się tutaj zgromadzić to mój największy sukces. I z tego jestem dumna naj, naj, najbardziej. I Ty wiesz o tym, że ja tego nie piszę pod publiczkę, bo gdyby to miało być pod publiczkę, brzmiałoby trochę inaczej nie? No właśnie… TY MNIE CZUJESZ!

Tam da da dam, supraaaaajs :)

Jesteś świadkiem mojej wielkiej przemiany z człowieka fast, w człowieka slow. Byłaś ze mną podczas mojej przeprowadzki, podczas podejmowania przeze mnie decyzji o powrocie a później rezygnacji z pracy na etacie. Żaliłam Ci się przez 3 okrągłe lata, że nie mogę zajść w ciążę, a teraz jesteś świadkiem prawdziwego cudu jaki noszę od blisko pół roku pod moim sercem. Przy Tobie zmieniam swój styl życia na fit i healthy, pozbywam się kompleksów, przewartościowuję życie, realizuję marzenia o domu na wsi, o dalekich podróżach… I wiesz co… razem z Tobą zrealizuję też największe marzenie mojego życia. JUŻ WIOSNĄ UKAŻE SIĘ MOJA KSIĄŻKA!!! I to jest wielka, wielka tajemnica, którą postanowiłam Ci zdradzić właśnie dzisiaj. Właśnie przy takiej okazji. Bo gdyby nie Ty, tej książki by nie było.

Powiem więcej! Moja pierwsza książka miała się ukazać już na jesieni tego roku, jednak z uwagi na ciążę uznałam, że to nie będzie najlepszy czas i odpuściłam. To nie są zawody. To nie jest mi potrzebne dla podniesienia prestiżu czy jakichkolwiek celów blogowych. To jest po prostu moje marzenie sprzed wielu wieeeelu lat (o którym też Ci pisałam niejednokrotnie), które blog pomógł mi zrealizować. I tak jak ciążę udało mi się ukrywać przez 3 miesiące, tak informację o powstającej książce trzymam w tajemnicy już od blisko roku (i bardzo dobrze, bo teraz musiałabym Cię zawieść i powiedzieć, że z uwagi na ciążę bla, bla, bla, bla) :)

No… tak więc tak jak rok 2013 był dla mnie „rokiem nowych ról”, tak po 5 latach serwuję sobie powtórkę z rozrywki i w 2018 mam zamiar zostać podwójną mamą, pisarką i… i to nie koniec niespodzianek, ale muszę Ci je dozować, żebyś nie padła z wrażenia, bo wiem, że cieszysz się teraz razem ze mną, tak samo jak cieszyłaś się z każdej pozytywnej zmiany w moim życiu. I właśnie za to, w 4 urodziny bloga, chciałabym Ci szalenie podziękować. Bo gdyby nie to, że trafiłyśmy na siebie gdzieś w tych internetach, nie miałabym czego dzisiaj świętować.

DZIĘKUJĘ :*

PS. To jak? Mogę liczyć na to, że przeczytasz mnie też w wersji papierowej? :)