Marzenia się spełniają…

Marzenia się spełniają…

Moje marzenie w końcu się spełniło. Jeszcze będąc małą Malwinką wyobrażałam sobie jak to będzie kiedy będę dużą Mamą Malwiną z przystojnym mężem u boku i małym Pączkiem plączącym się pod nogami. Pączkiem, który będzie mi „pomagał” podczas przygotowań do świąt. Z biegiem lat, marzenie uległo małej modyfikacji i to przystojny mąż objął dowodzenie w kuchni, ale to wynika tylko z mojego braku czasu i walki z Panem Zegarem o każdą minutę.  Ale swoje trzy grosze muszę dorzucić żeby nie było, że wycofałam się z mojego planu całkowicie!

Pierwsze wspólne „kucharzenie” zafundowaliśmy sobie z okazji Świąt Bożego Narodzenia. Były gigantyczne pierniki, których Mati pozbawiał głowy bądź ręki zanim udało mi się na nie nanieść jakikolwiek koślawy wzorek. Było próbowanie sałatek i pokazywanie, że piekarnik jest „si” i nie wolno go dotykać bo będzie „ku-ku”. Minęło kilka miesięcy i znów mamy okazję do rozsypywania mąki i wspólnego wałkowania ciasta. Co prawda Bakusiński uznał, że bardziej efektowne będzie wygniatanie dziur w cieście rozwałkowanym do połowy plus obowiązkowe odbicie trampka, ale udało mi się ocalić część ciasta.

Produkcja testowa ciasteczek wyszła nam perfekcyjnie. No oprócz dwóch partii, które standardowo musiałam spalić żeby tradycji stało się zadość. Tak, tak, przyznaję się bez bicia. Moje roztrzepanie w zestawieniu z mocą cieplną kuchennych urządzeń to mieszanka wybuchowa. Potrafię spalić nawet wodę… a raczej garnki, w których ją gotuję. Nie pomagają ani minutniki ani przypomnienia w telefonie. Na straży moich wariacji kulinarnej stoi zawsze Pan Mąż :)

Jako, że Maciek musiał stanąć za obiektywem uznaliśmy, że przygotujemy z Matim najprostsze ciasteczka pod słońcem, które najwięcej radochy dadzą nam podczas dekorowania. Aaa! I nie śmiej się z mojego rozlewania lukru! To był freestyle! ;)

Przepis na nasze ciacha jest najprostszy pod słońcem:

Potrzebujemy:

– kostki margaryny

– 2 szklanek mąki,

– jednego żółtka,

– łyżeczki proszku do pieczenia,

– cukru wanilinowego,

– pół szklanki cukru (Polskiego Cukru oczywiście ;).

Mieszu, mieszu, gnieciu, gnieciu i wyrobione ciasto ląduje na pół godziny w lodówce. Później wałkowanie (ewentualnie wygniatanie dziur mini-wałkiem i odbijanie wzorków z trampkowej podeszwy) i wycinanie kształtów foremkami. Ja nasze kupiłam w Empiku za niecałe 30zł. Ciasteczka wkładamy na 10 minut do piekarnika (180 -200 stopni) i w międzyczasie przygotowujemy lukier.

O właśnie! Lukier! Ciocia Szkodnikowa zdradziła mi swój sekret na udany lukier! Zamiast wody użyj białka i soku cytrynowego. Lukier ma wtedy boską konsystencję.

Jeśli nie jesteś mną, ciastka wyciągniesz z piekarnika o czasie, więc za kolejne 10 minut kiedy nieco przestygną możesz zabierać się do dekorowania.  A wtedy do akcji wkracza Twój Bąbel i zaczyna się punkt kulminacyjny zabawy.

Zdjęć z naszego słodkiego szaleństwa wyszło nam ponad 60, ale uznałam, że zasłodzę Cię taką ilością więc przedstawiam tylko garstkę moich ulubionych.  I tak będzie słoooooodko :)

1b 6 6a 10 7 11 12 17b 18 20 28 30

37 32 57 54 58


Bakuś:

Bluza – Zara

Spodnie – Zara

Buty – Next

Sprzęt kuchenny niezbędny do przygotowania ciasteczek – JANOD