Ten jeden szczegół, o którym zapominają rodzice psuje dziecku każdy prezent!

Ten jeden szczegół, o którym zapominają rodzice psuje dziecku każdy prezent!

Święta, święta, święta, prezenty, prezenty, prezenty. Rodzice, ciotki, babcie… wszyscy prześcigają się w wymyślaniu coraz to bardziej wyczesanych zabawek. Producenci prześcigają się więc w pimpowaniu zwykłych maskotek – żeby mówiły, zwykłych resoraków – żeby jeździły, zwykłych książeczek – żeby świeciły. Biegające szczeniaki, śpiewające pluszaki, zdalnie sterowane samochody. Wszystko coraz lepszej jakości, coraz bardziej udziwnione. I fajnie! Kiedyś tego nie było. Nie mam nic przeciwko interaktywnym zabawkom, dopóki nie zastępują kontaktu z drugim człowiekiem. No więc kupujemy ochoczo skrzętnie ofoliowane perełki, pakujemy w ozdobne papiery i z iskierkami w oczach obserwujemy dzieci rozpakowujące gifty od Mikołaja.

 

Zanim dziecko zdąży do końca zabawkę rozpakować, już mu mówimy co będzie mógł z tą zabawką zrobić. Jak naciśniesz synku ten guziczek, to zabawka zacznie się ruszać, a jak tamten, to będzie śpiewała, a jak ściśniesz nochala, to się zaświeci. No i ściska dziecko tego nochala i naciska guziki a zabawka obrażona. Nie działa! Chińska tandeta, azjatycki bubel, dziadostwo! Dziecko zawiedzione, bo dorośli powiedzieli, że będzie się działo i to i to i to, dorośli zawiedzeni bo naobiecywali gruszek na wierzbie… NIE DZIAŁA!

Chwyta jeden dorosły z drugim za opakowanie i czyta. Czyta po angielsku, czyta po chińsku, po arabsku. I nic. Aż tu nagle, jak wół, na samym przedzie, drukowanymi literami napis krzyczący do kupującego: ZABAWKA NIE ZAWIERA BATERII!!! Helooooł! Zaopatrzyłeś się dorosły jeden z drugim w paliwo dla zabawki? Jeszcze napędzanych pozytywnymi emocjami nie wymyślili. A nawet jeśli wymyślili, to w takiej patowej sytuacji pozytywnych emocji brak. I u dorosłego i u dziecka.

Co bardziej spostrzegawczy kupujący, zwracają uwagę na komunikat na opakowaniu i biorą pierwsze lepsze baterie piętrzące się przy kasach. Oby tańsze, bo już zabawka z tyloma fajerwerkami porządnie trzepie po kieszeni. I znów zonk! Bo jak bateria „no name” to się nikt o jej dobre „name” nie troszczy i bateria wystarcza na dwie rundy rozruchowe, zarąbistego zdalnie sterowanego samochodu, albo bajeczkę opowiedzianą przez bałwanka, która kończy się przerażającym spowolnionym głosem jakiejś mary z zaświatów. Jeśli już wydajesz trzycyfrową kwotę na zabawkę marzeń (swoich albo dziecka, whatever), dorzuć jeszcze kilka monet i dopnij temat do końca. Marki Duracell nie musze Ci chyba przedstawiać? Tak, tak,  to te kultowe baterie od różowych króliczków ;) Dla mnie niekwestionowany nr 1 wśród baterii.

Większość zabawek nie ma w zestawie baterii. Nic dziwnego. W końcu to spora oszczędność dla producentów. Ale skoro już kupujemy buty, to warto je zasznurować, żeby w pełni z nich skorzystać a jak kupujemy farby to dokupujemy do nich pędzelek. No chyba, że planujemy malować paluchami, ale może nie wchodźmy już w takie szczegóły :)

Zasada jest prosta. I żeby uniknąć rozczarowań przy otwieraniu świątecznych prezentów musimy o niej pamiętać tak jak o ulepieniu uszek do barszczu. Zaraz po włożeniu zabawki do koszyka pędzimy na stoisko z bateriami. I wybieramy takie, które nam posłużą. No chyba, że nowy samochód zalewamy starym olejem z frytek. Z tym handlować nie będę ;)

najwiekszy-blog-parentingowy-duracell3 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell2 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell5 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell7 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell6 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell8 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell9 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell16 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell10 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell17 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell15 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell12 najwiekszy-blog-parentingowy-duracell14