3 MOJE NAJWIĘKSZE PROBLEMY z dwójką dzieci ?‍?‍?‍? [przerywam zmowę milczenia!?]

3 MOJE NAJWIĘKSZE PROBLEMY z dwójką dzieci ?‍?‍?‍? [przerywam zmowę milczenia!?]

Wiadomo – rodzeństwo to piękny skarb. I dla samych dzieciaków i dla nas – rodziców. Im więcej dzieci w domu, tym więcej szczęścia. Tak jest. To się zgadza. Ale dobrze wie każda mama dwójki dzieci (i więcej), że im więcej dzieci, tym TRUDNIEJ. I nie ma co owijać w bawełnę. O tym też trzeba powiedzieć. Jakiś czas temu napisałam wpis o ciemnych stronach pierwszych miesięcy po porodzie. Tak, żeby przyszłe mamy uświadomić. Żeby nie czuły, że jest z nimi coś nie tak. Tak samo teraz chciałabym powiedzieć o tych ciemnych stronach posiadania więcej niż jednego dziecka. Żeby była równowaga. Żeby WSZYSTKO było powiedziane. Konkret. No więc…

Dieta Milenki

Dramat. Przy starszaku, który jest aktualnie na etapie – parówka, keczup, gofer z dżemorem, warzywa bleeeee, jest mi niesamowicie trudno uchować przed tym diabelstwem Milenkę. Mati w jej wieku (2 latka) jadł ciemne pieczywo, brokuły z pary, suróweczki, owocki i cuda na kiju. Widzę po dzieciach moich znajomych, po córce mojego brata, która jest o Matiego o pół roku młodsza, że po prostu przychodzi ten okrutny wiek, kiedy już przydarzy się ta nieszczęsna parówka ze stacji zjedzona w pędzie. Kiedy trafią się te frytki, goferek na weekendowym spacerze. Dziadzie bułkami białymi będą raczyć, bo wakacje, bo wyjąteczek. Ciocia bombonierę podstawi bo u Cioci to się nie liczy :) I tak z biegiem czasu, nie wiesz kiedy, nagle się okazuje, że Twoje dziecko gardzi wszystkim co zdrowe. A to młodsze niestety starszaka naśladuje :( I serce mi się kraje, kiedy widzę jak Milenka pałaszuje białe bułsko, bo Matunio na widok ciemnego chleba dostaje ataku paniki i albo mu zrobisz kanapkę z tym białym dziadostwem albo nic Ci nie zje… I mówię Ci szczerze – NIESAMOWICIE MI SMUTNO, że nie jestem w stanie poprowadzić diety Milenki tak zdrowo i fenomenalnie jak to się nam udało w przypadku Matiego. Bo może i teraz jest dołek ze starszakiem, ale starszak ma już zaraz 7 lat. Problemy pojawiły się dopiero jakiś rok temu. To oznacza, że 5-6 lat NAPRAWDĘ DAWALIŚMY RADĘ. Milenka ma dopiero 2 latka i już parówy z keczupem na koncie. Już ciemne pieczywo jest be. Już w trakcie podróży potrafi krzyknąć, że chce FYTKI! A mnie oblewa wtedy zimny pot… Oczywiście baza jest zdrowa. Milenka tak samo jak Mati w jej wieku, pochłania kosmiczne ilości kiszonych ogórów, surową paprykę, nawet seler naciowy :) Ale takie wpadki jak te, o których napisałam wyżej, z Matim nam się w wieku 2 lat NIE PRZYTRAFIAŁY.

Ostatnim, ale niesamowicie ważnym dla mnie punktem dotyczącym diety dzieciaków jest WODA. Toczyłam batalię o każdy kompocik i cukierek do herbatki i batalię wygrałam. Mati NIE POTRAFI napić się czymś innym niż woda a do kolacji pije gorzką herbatę. Mati wody pije więcej niż ja. Muszę się do tego przyznać :) Woda musi być w samochodzie. Woda musi być w przedszkolu. Woda musi być przy łóżku w nocy. Woda, woda, woda. Soki pijemy niesamowicie rzadko. Zazwyczaj wtedy, kiedy przyjeżdżają do nas goście i zostają na śniadanie :) Podstawą jest u nas woda to jest moje zwycięstwo i moja duma, tym bardziej, że wodę pięknie pije też Milenka :) Najlepiej sprawdzają się u nas Zdrojki czyli te nieduże buteleczki ze sport cupem (mają 0,3 litra). Pokazywałam Ci je tego lata. Nawet do Turcji je ze sobą zabraliśmy bo Milenka już chciała pić tak jak starszy brat :) Żywiec Zdrój to woda polecana przez Instytut Matki i Dziecka. Dzięki temu, że jest nisko zmineralizowana i ma niską zawartość sodu jest optymalna nawet dla takich wrażliwych grup jak kobiety w ciąży, karmiące i właśnie dzieciaczki. Sód, chlorki, siarczany, fluorki, azotany i azotyny – to są składniki mineralne, które powinny być limitowane w diecie małych dzieci.

Także w temacie diety jest coraz ciężej i nie jestem zadowolona z tego, że Milenka przygląda się Matiemu buntującemu się przed starymi, dobrymi nawykami. Na szczęście woda wynagradza mi w tym temacie naprawdę dużo bo wiem jak niesamowicie niezdrowe jest picie wysokosłodzonych napojów i jak groźne, w dobie reklam (nawet w telewizji dla dzieci). I kiedy czytam, że woda stanowi tylko 1/3 wypijanych przez polskie dzieci płynów, podczas gdy powinna stanowić przynajmniej połowę to wiesz… serce moje się NIESAMOWICIE RADUJE bo oprócz tej herbatki do kolacji (bez cukru), Mati pije tylko i wyłącznie wodę. Milenka też. I obydwoje piją jej naprawdę dużo.

No, dobra, trochę się rozpisałam w temacie, ale jak widzisz, niesamowicie emocjonalnie do tego podchodzę. Temat odżywiania jest dla mnie MEGA ważny bo widzę sama po sobie jak wiele się zmieniło, kiedy w końcu zaczęłam odżywiać się świadomie. Czasy mamy kiepskie. Dostęp do dziadostwa błyskawiczny… a za tym co naprawdę wartościowe trzeba się jednak trochę nabiegać. I przekonywać starszaka, że to, co jedzą koledzy niekoniecznie jest dobrym wyborem i chronić młodsze dziecko przed widokiem starszaka „na wpadce”, które niestety zdarzają się coraz częściej :(

Co mogę Ci polecić? Co bym zmieniła, gdybym wiedziała, że to co Milenka zobaczy u Matiego będzie miało tak kolosalny wpływ? Walczyłabym z tymi bułami, parówkami ze stacji i innymi keczuporami tak samo jak o wodę. A u mnie chyba tej woli zabrakło… Tak. Mam do siebie samej żal. Do tematu wody podchodziłam bardziej świadomie. Może to jest łatwiejsze? Nie wiem…

Niebezpieczne zabawy

Mati ma full energii. Maciek jedzie z nim na godzinę trampolin, po 7 godzinach hasania w przedszkolu, wracają, Mati leci do kuchni na łyka wody a w drodze powrotnej już WSKAKUJE NA KANAPĘ lądując przy tym na głowie, z nogami w górze. Obok siedzi Milenka, która do tej pory spokojnie oglądała sobie Maszę i Niedźwiedzia i co się okazuje? Po sekundzie obydwoje już skaczą z kanapy na poduszki na podłodze, porozrzucane pomiędzy drewnianymi klockami i innymi nabijaczami guzów i wybijaczami zębów. Mati nie rozumie tego, że Milenka jest mniej stabilna, że nie ma takiej sprawności jak on. Że nie można w nią wbiegać z impetem bo nie wiadomo jak zareaguje i nie można jej straszyć zza zasłonki bo zrobi jej rysę na mózgu. Było już wszystko – ciąganie Milenki w rozpadającym się kartonie, z braniem zakrętów tak ostro, że dziecko leciało w kierunku marmurowej obudowy kominka. Było już uczenie rzucania drewnianymi filiżankami z cudownego różowego zestawu kawowego… W TELEWIZOR. Było już wspinanie się do półek tych, które mamy nad kanapą, ze zdjęciami w ciężkich ramkach (moja wyobraźnia jest zbyt kreatywna… nawet kiedy Ci o tym piszę, mam przed oczami nie tekst, a wizję Milenki, na którą ta ramka spada). Dosłownie 2 godziny temu nabiła sobie wielkiego guziora na głowinie :( Dlaczego? Dlatego, że poszła z Maćkiem do pokoju Matiego czyli aktualnie „bawialni” dzieci. Mati niestety jest bardzo oporny w temacie zbierania po sobie zabawek więc cała podłoga jest usłana rozwalonymi klockami, samochodami itd. No i się biedactwo poślizgnęło na jednej z tych zawalidróg i uderzyło główką w tablicę magnetyczną. Ale jak mówię Matiemu żeby sprzątał po skończonej zabawie to wyobraź sobie jest ROZPACZ! Bo RODZICE MU TYLKO ROZKAZUJĄ :) No właśnie i tym sposobem, płynnie przechodzimy do ostatniego punktu…

Rywalizacja

Mati Milenkę kocha. Milenka Matiego. Fakt. Uwielbiają się wzajemnie. Tulą na powitanie, pożegnanie. Batulku – Milesiu. Ciu, ciu, ciu… no mówię Ci… miód na serce. Niestety ta miłość potrafi w ciągu sekundy zamienić się w wojnę. Przytulam Matiego, Milenka aż bordowieje z zazdrości, krzyczy, płacze, szczypie Matiego i próbuje go odepchnąć. Co robi w takiej sytuacji Mati? Ano używa swojej siły. I tłumacz takiemu, że jest dużo silniejszy i nie wolno siostry odpychać to Ci odpowie ONA ZACZYNAŁA! I nie ważne, że ta ONA ma 2 lata. 7 latek ma to gdzieś. Zapomina o logice tak samo jak w przypadku tych niebezpiecznych zabaw.

Milenka bawi się zabawką. Mati nagle chce bawić się tą samą. Mówię mu, że Milenka się nią teraz bawi, niech sobie weźmie jakąś inną. ALE TO JEST JEGO ZABAWKA! I nie ważne, że dosłownie przed sekundą robił sobie z jej książeczek garaż dla samochodów. To jest jego i daj mu to bo on chce to co jest jego. Za chwilę Milenka robi dokładnie taką samą aferę o zabawkę, którą bawi się Mati. Załóżmy, że to jest jej butelka do karmienia „dzidzi”, którą aktualnie Mati używa jako drążka zmiany biegów w wyimaginowanym samochodzie. Mówię, że to jest zabawka Milenki, skoro ja musiałam jej zabrać Twoją zabawkę teraz Ty oddaj jej jej własność. I co słyszę w odpowiedzi? ALE JA MIAŁEM TO PIERWSZYYYY!!! I tak od rana do nocy…

Z tą rywalizacją jest jeszcze jeden, smutny problem. Chcąc nie chcąc mniejszemu, mniej sprawnemu dziecku poświęca się więcej czasu. Więcej się do niego mówi. Trzyma się za rączkę. Tłumaczy. Śmieje. Bije brawo z kolejnych osiągnięć. Obserwuje to starszak, który jest już bardziej samodzielny i ten etap chodzenia za nim krok w krok i bicia brawo bo powiedział pierwsze zdanie już jest po prostu za nami. I chociaż na rzęsach stajesz, żeby czuł się zauważony, doceniony itd. to siłą rzeczy więcej też jest sytuacji, w których o coś jest draka. O ubieranie. O jedzenie tych parówek nieszczęsnych. O pajacowanie. O WSZYSTKO. Bunt 6-latka kontra „ciu-ciu-ciu” brawo Milenko. No słabo to wygląda w oczach starszaka niestety. Starszak widzi to tak, że na niego się rodzice piłują, od niego wymagają a maluchowi jeszcze każą ustępować. Na nic tłumaczenie, że on też kiedyś był taki mały i calutka nasza uwaga była skupiona na nim. I biliśmy brawo tylko jemu. Nawet mu próbowałam tłumaczyć w taki sposób, że Milenka ma właściwie gorzej. Bo on miał rodziców tylko dla siebie. Znajomi podczas imprez bawili się tylko z nim bo nie mieli swoich dzieci. Miał to, czego Milenka nie ma i mieć nie będzie. 100% uwagi wszystkich dookoła. Niestety… Dla takiego dziecka nie liczy się to, co miał kiedyś tylko to czego NIE MA teraz…

„pokaze, pokaże cik-cika” :)

Jest ciężko. Jeśli planujesz drugie dziecko po prostu powinnaś o tym wiedzieć. Mam nadzieję, że w komentarzach na FB przeczytasz więcej historii innych mam, które potwierdzą moje słowa. Tak wiesz… na przyszłość, żebyś w obliczu tych problemów nie uznała, że Twoja rodzina jest jakaś trefna a Ty nieudolna. Wszyscy to mamy. Wszyscy się z tym borykamy. Dzieci to nasz największy skarb i najpiękniejszy dar od Boga. Im więcej dzieci, tym więcej szczęścia. Potwierdzi to każda mama. I nie wierzę w to, że znajdzie się jedna na tym świecie, która żałowałaby decyzji o powiększeniu „narybku” :) Ja jednak wyznaję zasadę „NIE MA CO SIĘ CZAROWAĆ”. Wszystko ma swoje jasne i ciemne strony i mówiąc o tych ciemnych głośno, możemy zaoszczędzić innym osobom nieprzyjemnych rozczarowań.

Wczoraj Maciek powiedział mi, że nasi dobrzy znajomi będą mieli trzecie dziecko. I tak sobie siedzimy i rozkminiamy jak oni dadzą radę. Jak to wszystko ze sobą pogodzą. Jak to w ogóle będzie z trójką dzieci. I mówię do niego… „Wiesz, że nas też to czeka za kilka lat? Masz świadomość tego, że to nie koniec?” na co Maciek głośno wzdycha wyrzucając w jednym oddechu to całe szaleństwo i matrix, który aktualnie nas otacza i takim na w pół zrezygnowanym głosem odpowiada: „Kurczę wiem… te dzieci są jak jakiś narkotyk! Ale dobrze, że Kaśka i Kamil będą przed nami. Będzie wiadomo czego się spodziewać” :) I tak właśnie powstał pomysł napisania tego wpisu :) Bo, że będzie fajnie wiadomo. Ale o tym co niefajnego przydarzyć się może też lepiej wiedzieć. A nuż, uda Ci się przechytrzyć system ;)

I ciaaaaach paluch w obiektyw :) Kocham to :)