Jednak chłopiec? Kto się myli?! Lekarz czy NIFTY?

Jednak chłopiec? Kto się myli?! Lekarz czy NIFTY?

Normalnie szok! Czuję się jak bohaterka Mody Na Sukces, z tą różnicą, że Maciek nadal jest tylko moim mężem i nie ma zamiaru oświadczać się mojej mamie, a moja babcia nie jest siostrą mojego dziadka :) Poza tym… TELENOWELA! Wyobraź sobie, że lekarz mi mówi, że widzi siusiaka! Co lepsze… ja tego siusiaka też cholera jasna widziałam! Nie, że mojego lekarza, tylko mojej córeczki! To znaczy synka… na ekranie. To znaczy tego synka co w brzuchu, nie tego co już jest. Ja pierdziu… KOSMOS!

Może zacznę od początku…

Od ponad miesiąca żyję w przeświadczeniu, że moim drugim dzieckiem będzie dziewczynka. Już Ci wspominałam o tym, że w 11 tygodniu ciąży zrobiłam badanie NIFTY, które oprócz oceny ryzyka wystąpienia takich chorób jak Zespół Downa, Patau czy Edwardsa (wykrywalność to ponad 99%) określa też płeć dziecka. Dzięki temu, zanim wybrałam się na USG genetyczne do mojego lekarza, wiedziałam, że mam zdrowe dziecko. Córeczkę zdrową dokładnie. No. A teraz? A teraz to już nie wiem co mam o tym wszystkim myśleć.

Podczas USG genetycznego, lekarz nie podał mi płci dziecka. Zaśmiał się tylko, że chyba będzie chłopak, bo podskakuje i szaleje. Rzeczywiście szalej! Mati, z tego co pamiętam ułożył się grzeczniutko i spokojnie, gdzieś na mojej wątrobie, a jedyne ruchy jakie wykonywał, to takie, które miały na celu odwrócenie się w stronę głowicy ultrasonografu centralnie dupką, żeby pokazać nam, gdzie ma to, że chcemy go przebadać. A to małe? To małe wyczynia takie akrobacje, że zanosiłam się ze śmiechu oglądając na monitorze to szaleństwo. Charakter po mamusi na milion procent. No, ale wracając do płci i wyników badań to ja nic nie mówiłam mojemu lekarzowi, bo nie chciałam żeby się nimi zasugerował. Z resztą… trochę też było mi głupio… NIFTY zazwyczaj robi się dopiero po USG genetycznym, kiedy wyjdą jakieś nieprawidłowości, a nie dlatego, że matka trzęsie portkami i musi wiedzieć JUŻ czy wszystko z jej dzieckiem w porządku. No i nie powiedziałam.

Na badaniu w 17 tygodniu też nic nie mówiłam. Bo i po co teraz coś mówić. Obydwoje wiemy, że dziecko zdrowe. Lekarz, bo zobaczył na USG, ja, bo mam potwierdzenie z dwóch źródeł. Jest spoko. No w sumie to było. Do wczoraj. Wyobraź sobie taką sytuację:

Leżysz sobie zadowolona na fotelu u gina i wpatrujesz się w swoją córeczkę, której zaprojektowałaś już pokoik, zamówiłaś pościele, zasłonki i inne różowe pierdy, bo należysz do tych wariatek, co to muszą działać najszybciej jak się da, żeby mieć spokój głowy, że wszystko załatwione. Zastanawiasz się czy zdążycie z wyprzedażą ciuszków po synku (bo dziewczynce się nie przydadzą), po chwili wędrujesz myślami do pierwszych chwil z Twoim pierwszym dzieckiem i dociera do Ciebie, że wszystko teraz będzie takie inne i bla bla bla… typowa rozkmina ciężarnej, którą właśnie bada lekarz, nie?

Aż tu nagle, Pan Doktor wyskakuje do Ciebie z tekstem: „O! Mam siusiaka!”. No super Panie Doktorze. Chwalę taką postawę. To się nazywa umiejętność cieszenia się życiem. Facet 50 lat, a cieszy się z tego siusiaka, jakby dopiero go odkrył i jeszcze z obcą babą się musi radością podzielić. Brawo! Pewnie jak się od rana do nocy same „brjoszki” ogląda, to się bardziej docenia, co tam się ma, prawda? Super, super, myślę sobie i znów kieruję swoje myśli w kierunku różowego pokoju, który już niebawem stanie się rzeczywistością.

Lekarz nie daje jednak za wygraną i kontynuuje swój samozachwyt: „Mam, mam! Chce Pani zobaczyć?” Nosz ku$%@! Nie no! Panie! Bez przesady! A co mnie Pana przyrodzenie!? No wyglądał na normalnego, ale chyba pomocy trzeba wzywać, zboczeniec jeden. Ja pierrrdziu. Maciek za drzwiami, zaraz się wydrę to przyleci mnie ratować!

„O proszę, tutaj jest”. Kuźwa, to się dzieje za szybko, myślę sobie, kiedy moje oczy kierują się mimowolnie w stronę… no sama wiesz gdzie noooo. Boże jak ja wolno reaguję w takich kryzysowych sytuacjach! Matko jedyna, tyle razy sobie wyobrażałam, że skaczę z samolotu, ale kuźwa z samolotu u ginekologa to ja nie przećwiczyłam skakania nawet w myślach!? Ratunku! Moją gonitwę myśli przerywa jednak dźwięk długopisu stukającego po ekranie USG, którym lekarz wskazuje na jakiś niewyraźny kikut, który ani na rączkę, ani na nóżkę mojej córeczki zdecydowanie nie pasuje. Córeczki…. córeczki, córeczki, córeczki – słyszę jak echo, które oddala się ode mnie coraz bardziej, wpuszczając na swoje miejsce świadomość tego co właśnie widzę na ekranie: SIUSIAAAAAK!!! Moja córka jest moim synem! Nie no, to się zdarza tylko w filmach (i w sejmie). Co tu się dzieje???

***

Minął dzień. 24 godziny, w których nawet śpiąc, próbowałam rozwiązać zagadkę tego, co się wydarzyło. Ktoś tu się myli. Tylko kto? Bo jeszcze mogłabym stwierdzić, że lekarz. Że mu się przywidziało. Ale kuźwa no, tam byłam też ja. I ja widziałam wyraźnie to co widziałam. Z drugiej strony… ponad 99% pewności wyników NIFTY. Jeśli miałabym już być tym ewenementem, tym kimś, mieszczącym się w ułamku procenta, to dlaczego nie kuźwa w wygranej w totka, tylko w badaniu, za które zapłaciłam 2500 zł? Czy to znaczy, że cieszyłam się, z tego, że moje dziecko jest zdrowe, a w rzeczywistości po 2 tygodniach mogłam się dowiedzieć, że jednak nie było? Nie no dostanę zaraz mentalnej zadyszki. O CO KAMAN???

***

Nie wiem no. Nic nie wiem. Czy ja mam te zasłonki różowe odmawiać, czy tę wyprzedaż zrobić, czy zostawić dla Pączka 2.0? Nie no, ja nie potrafię tak siedzieć bezczynnie przez miesiąc i się zastanawiać o co w tym wszystkim chodzi. Muszę wiedzieć. Zadzwoniłam dzisiaj do siedziby GENOMED-u żeby podpytać jak to jest z tym określaniem płci. Gdzie jest większe prawdopodobieństwo pomyłki. Po rozmowie z przefajną Panią Moniką, wiem już, że określenie płci to jedno, a określenie ryzyka wystąpienia chorób to drugie. Płeć to właściwie matematyka. Ilość chromosomu Y, która albo przekracza, albo nie przekracza określonej granicy… bla, bla, bla.

Pani Monika zaprosiła mnie na dodatkowe pobranie krwi. Właśnie z niego wróciłam. Teraz pozostaje mi czekać 7 dni na wyniki. I zobaczymy co wyjdzie. Moja mama mówi, że dziewczyna. Ja czuję całą sobą, że jednak chłopak. Wiesz co? Nie ważne co. Ważne, żeby… haaa! wiem, że zdrowe! :P Ważne, żebym wiedziała jaki kolor zasłonek do tego pokoiku, bo ja już się nie mogę doczekać tego urządzania cholera jasna, a tu takie perturbacje! :) :) :)

PS. Jak znam moje szczęście, za tydzień okaże się, że to bliźnięta :)