Właśnie tak wyglądał nasz poród

Właśnie tak wyglądał nasz poród

Ten wpis miał nigdy nie powstać. To zdjęcie miało na zawsze pozostać w naszym prywatnym zbiorze. To i wiele innych, które Maciek robił podczas porodu Milenki. Mamy zdjęcia naszego cudu zaraz po urodzeniu. Mamy zdjęcie z pierwszego kontaktu skóra do skóry… Jest tego trochę. A wiesz co jeszcze mamy oprócz zdjęć? WSPÓLNE wspomnienia, bo pomimo tego, że nasza córeczka przyszła na świat przez cesarskie cięcie, od początku do końca, w dzień i w nocy, przed, po i w trakcie operacji byliśmy RAZEM. I właśnie to wywołało falę pytań, której zupełnie nie przewidziałam, a która to trwa do dzisiaj. Myślałam, że obecność Maćka przy cesarskim cięciu to tylko moja fanaberia. Okazuje się, że nie. Ilość pytań o to jak udało nam się to zorganizować liczę w setkach więc chyba jestem Wam wszystkim po prostu winna ten wpis i skoro powiedziałam A, powiem też B…

Wiesz dlaczego nie chciałam pisać o naszym porodzie? Bo się bałam. Nie chciałam wyjść na oderwaną od rzeczywistości panienkę, która wymaga od świata więcej niż jej się należy, podczas gdy wszyscy przyjmują do wiadomości, że „jest jak jest” i jakoś sobie z tym po prostu radzą. Ja też za pierwszym razem sobie „jakoś” radziłam. Z marnym skutkiem bo moje wspomnienia z pierwszego porodu są głównie negatywne, nie licząc samego faktu urodzenia mojego kochanego synka. Tym razem postanowiłam więc zrobić wszystko, żeby poród drugiego dziecka był naszym rodzinnym świętem, a nie smutną koniecznością, którą trzeba po prostu przetrwać. I gdybym się nieopatrznie nie przyznała do tego, że będziemy podczas tej cesarki razem, pewnie nadal bym myślała, że jestem jakaś nadwrażliwa i przesadzam, więc może lepiej się publicznie do tego nie przyznawać. Thank’s God for „ciążowe zaćmienie mózgu”, bo gdybym nie palnęła, nigdy nie dowiedziałabym się ile dziewczyn jest tak samo „oderwanych od rzeczywistości” jak ja :)

Pewnie już się domyślasz o co chodzi? Dokładnie tak. Tym razem postanowiliśmy rodzić prywatnie. I wiesz co? To była najlepsza decyzja jaką mogliśmy podjąć. Żałuję, że nie wiedziałam, że tak można podczas pierwszego porodu. Serio nie miałam o tym pojęcia! Ale co tu się dziwić, skoro w ogóle byłam tak wyedukowana, że w pierwszej ciąży na przykład odpuściłam szkołę rodzenia ponieważ UWAGA: miałam wskazania do cesarki :) Tak, tak… byłam pewna, że szkoła rodzenia to szkoła parcia i filmowych krzyków :) Całe szczęście, że istnieje coś takiego jak instynkt macierzyński bo z moim ówczesnym poziomem wiedzy, zakładałabym dziecku pieluchę na lewą stronę i karmiłabym je od razu kiełbasą ;) No dooobra, aż tak źle nie było (chociaż z tą szkołą rodzenia to prawda), ale serio nie miałam pojęcia, że w Polsce można rodzić prywatnie.

Wspomnienia

Z pierwszego porodu, zapamiętałam tylko strach podczas podawania znieczulenia, szybki buziak, którym nie dałam rady nawet dotknąć policzka synka i czubek głowy Maćka gdzieś na końcu korytarza, który nie mógł nawet zaglądać przez szybkę drzwi do sali operacyjnej, w którą wpatrywałam się przez cały zabieg, z nadzieją, że zaraz go w niej zobaczę i poczuję, że nie jestem sama. Z pierwszych chwil po porodzie, pamiętam szybkie „Kocham Cię” w korytarzu, kiedy położna przewoziła mnie na salę pooperacyjną, smutną, bezradną minę Maćka za zamykającymi się drzwiami od windy i skrawki jego prób dogadania się z paniami położnymi, żeby mógł chociaż na chwilę na mnie spojrzeć po operacji. Niestety nie mógł. Zobaczyliśmy się dopiero 24 godziny później. I wiesz… ja nie mam pretensji do szpitala o to, że miał takie procedury. Wiadomo, że nie są po to, żeby uprzykrzać pacjentom życie tylko z jakiegoś sensownego powodu i trzeba się do nich po prostu stosować. Tyle, że mnie osobiście ta rozłąka w najważniejszych chwilach naszego życia bolała tak bardzo, że na myśl o drugim porodzie robiło mi się baaardzo nieprzyjemnie, pomimo tego, że tak bardzo chciałam kolejnego dziecka.

Na drugą ciążę czekaliśmy ponad 3 lata. Kiedy dowiedziałam się, że wszystko jest ok i tym razem najprawdopodobniej czeka nas happy end, zaczęłam planować wszystko tak, żeby nie popełnić starych błędów i tym razem zniwelować stres, skupiając się na tym co najpiękniejsze.Wiedziałam już, że są placówki prywatne, w których ojcowie mogą być obecni podczas operacji. Zależało mi jednak na takim miejscu, z którego w razie komplikacji, moje dziecko nie zostanie przewiezione do innego szpitala, a takie historie słyszałam raz po raz. Szpital Medicover, na który się ostatecznie zdecydowaliśmy ma nowoczesny oddział intensywnej terapii noworodka i głównie to zaważyło na mojej decyzji. Więcej informacji i pełną ofertę znajdziesz TUTAJ.

Mamy plan

Tym razem wiedziałam też właściwie od początku, że czeka mnie na 100% cesarskie cięcie ze wskazań, które były już nieodwracalne. I pomimo tego, że bardzo żałowałam, że znów nie uda mi się urodzić naturalnie, z drugiej strony, pewność tego, co mnie czeka i możliwość zaplanowania konkretnej daty porodu była dla mnie zdecydowanym plusem. Podczas mojej pierwszej wizyty w szpitalu ustaliłam więc datę porodu na 12 marca (na wypadek sklerozy, żeby było mi łatwiej zapamiętać bo Mati też jest z 12). Mieliśmy stawić się w niedzielę wieczorem, przespać czas „czczenia” a w poniedziałek, o 8 rano, mieliśmy być już na sali operacyjnej. Jak już wiesz, sprawy potoczyły się trochę inaczej i Milenka na świat przyszła ostatecznie 7 marca. Podczas badania KTG okazało się, że malutkiej trochę za szybko bije serduszko. Przyjechaliśmy więc na drugi dzień, na powtórne KTG. Bez zmian. Lekarz podjął więc decyzję o zostawieniu nas na oddziale. Nas, czyli Maćka i mnie razem. W pokoju z oddzielną łazienką, rozkładaną kanapą i kompletem pościeli dla Maćka, szafą, biurkiem, wanienką z przewijakiem i w pełni wyposażoną w potrzebne do pielęgnacji noworodka i mamy artykułami. Nie wpadliśmy na pomysł robienia zdjęć pokoju, ale TUTAJ możesz sobie co nieco podejrzeć jak to mniej więcej wygląda.  Maciek kazał mi dopisać, że był telewizor bez PRLowskiej skarbonki na 2 złocisze i pyszne jedzenie (faceci). Ale w sumie to z tym jedzeniem rzeczywiście warto podkreślić fakt, że wyżywienie mogliśmy sobie dobrać zgodnie z naszymi preferencjami. Vege, bezgluten – nie ma problemu. A weź sobie wyobraź minę salowej w państwowym szpitalu, kiedy mówisz, że nie lubisz mięsa :) :) :)

W ogóle muszę Ci powiedzieć, że rodzenie w prywatnym szpitalu to było dla mnie dosyć osobliwe doświadczenie bo mój mózg operował hasłem „szpital” więc zaskoczeniem było dla mnie, kiedy Pani doktor, po moim wejściu do gabinetu, wyszła zza biurka, podała mi rękę i się po prostu przedstawiła. Niby normalna sprawa, ale kurdę… ile razy Cię to spotkało podczas wizyty u specjalisty? :) Albo lekarz, który po zrobieniu usg, wytarł mi dokładnie brzuch z żelu i pomógł mi wstać. Może Ty, teraz to czytając, nie czujesz jakiegoś wielkiego WOW. Ja jednak nie spotkałam się z taką uprzejmością personelu medycznego jeszcze nigdzie.

Zaczekamy?

Następnego dnia naszej nieplanowanej hospitalizacji, Maciek musiał pojechać do domu (godzina w jedną stronę) coś załatwić, a ja zostałam odprowadzona przez położną na usg doppler. Zaprowadziła mnie, zaczekała pod gabinetem i przyprowadziła z powrotem, po drodze uspokajając mnie i zapewniając milion razy, że wszystko będzie dobrze. Milenka została przebadana wzdłuż i wszerz. Ze mną natomiast przeprowadzono bardzo szczegółowy wywiad. Nie będę się teraz wdawała w szczegóły, ale ostatecznie Pani doktor podjęła decyzję o przyspieszeniu cesarki. Z automatu włączył mi się stres – w końcu Maćka nie było i miał spory kawałek żeby do nas przyjechać. Znów miałam zostać sama? Zapytałam nieśmiało, czy musimy już, czy możemy chwilę zaczekać na męża. „Spokojnie, bez męża nie zaczniemy!” usłyszałam w odpowiedzi. Od razu przypomniała mi się analogiczna sytuacja z porodu Matiego, kiedy Maciek miał do nas 20 minut drogi i gnał jak szalony bo nie mogłam blokować kolejnych porodów. I znów chciałabym żebyś odebrała to w odpowiedni sposób. Ja nie twierdzę, że państwowy szpital jest „be” bo nie chciał zaczekać na Maćka. Myślę, że to kwestia obłożenia, skoro na porodówce dziewczyny leżały nawet na materacach na podłodze… przy stołówce… Wybierając tym razem poród prywatny, nie musiałam martwić się o takie rzeczy. Płaciłam za możliwość porodu w ustalonym terminie, ale również w każdym innym, jeśli coś by się zadziało. Obowiązkiem szpitala jest wywiązanie się z umowy więc dba i o wystarczającą ilość personelu i całe zaplecze, które umożliwi mi poród w takich warunkach, na jakich mi zależy, w takim terminie, jaki dziecko uzna za stosowny :)

Tym razem było tak…

Sama na sali operacyjnej byłam tylko podczas podawania znieczulenia. Nie trzęsłam się już jak galareta tak jak za pierwszym razem, bo pani anestezjolog, podczas wizyty jeszcze przed porodem, wybiła mi z głowy stresy pod tytułem: „jak się poruszę to mnie sparaliżuje”. Wytłumaczyła mi jak bardzo trzeba by było się napracować, żeby trafić taką cienką igłą akurat w nerw. Powiedziała też, że mogę śmiało mieć swoje różowe hybrydy, bo mają „trochę” lepsze urządzenia, które mierzą moje czynności życiowe i nie muszą stwierdzać, że coś nie gra, na podstawie moich siniejących paznokci :) To pytanie zadałam specjalnie dla moich dziewczyn z IG, które kazały mi temat wybadać podczas naszego ostatniego lajwa :) Pani anestezjolog miała z mojego pytania spory ubaw także dzięki za wrzucenie mnie na minę :)

Proces znieczulania trwał minuty, dosłownie. Po tym wszedł Maciek, usiadł przy mojej głowie i mocno trzymał mnie za rękę aż do samego końca. Trochę w międzyczasie spanikowałam, bo czułam jakbym się miała zaraz udusić, a że z okropnymi dusznościami męczyłam się już grubo ponad miesiąc, narobiłam trochę rabanu bo wszyscy byli zaskakująco spokojni podczas gdy ja tu właśnie wybierałam się na tamten świat :) Na szczęście światełka w tunelu nie zobaczyłam, bo chwilę później zadziałał lek, który z tego co mówi Maciek, podano mi po pierwszym moim haśle, że mi słabo i odpływam. Przez cały czas wszyscy ze mną rozmawiali i żartowali. Operowało mnie dwóch fantastycznych specjalistów. Mogę Ci nawet ich pokazać! Patrz TUTAJ! Moi to doktor Jurij Feduniv i doktor Paweł Wypych. Jeden fajniejszy od drugiego. Było nam wszystkim tak wesoło, że momentami nie docierało do mnie to, co się dzieje. Szkoda, że większość Pań miała na twarzy maseczki chirurgiczne, bo odszukałabym je z chęcią wszystkie i publicznie podziękowałabym za fantastyczne wspomnienia z momentu, który spędzał mi sen z powiek przez 9 miesięcy ciąży.

„Po prostu…”

W ogóle cała kadra, która się mną opiekowała zasługuje na medal, na czele z Panią dr Martą Balicką – neonatologiem. Ogrom wiedzy i doświadczenia, pokłady cierpliwości do moich niekończących się pytań i niesamowite ciepło i delikatność dla Milenki. Wzór do naśladowania. Przez problemy z laktacją wzywaliśmy też co chwila położne, a najlepsze było to, że ciągle dzwoniliśmy źle, bo powinniśmy byli dzwonić do pielęgniarek neonatologicznych. Myślisz, że któraś z Pań krzywo się na mnie spojrzała, albo weszła do pokoju z jakąś zniecierpliwioną miną? Co Ty! I od razu miejmy jasność – żadna z tych osób nie miała pojęcia o tym, że jestem blogerką. Ci ludzie tacy po prostu byli. Uśmiechnięci i zadowoleni z tego gdzie pracują. Podczas zszywania na sali operacyjnej, jedna z Pań zaczęła głośno śmiać się z dowcipu rzuconego przez dra Jurija (nie przytoczę Ci, ale wiem, że był dobry bo i ja się śmiałam do tego stopnia, że bałam się, że porozrywam szwy), po czym odkręciła się do mnie ze słowami „Przepraszam, u nas jest tak wesoło bo my po prostu lubimy swoją pracę” :)

Po zszywaniu, przez godzinę byłam na obserwacji na sali pooperacyjnej. W tym czasie Maciek był z naszą Malutką w pokoju. Kiedy wróciłam, moim oczom ukazał się dumny tata bez koszulki, usłany malinkami, które zrobiła mu Milenka podczas kangurowania :) Nie mogłam się doczekać żeby jej dotknąć i mieć już obok siebie. Położna pomogła mi więc ułożyć się odpowiednio i przystawić malutką prawidłowo do piersi. I tak już leżałyśmy do samego rana. Nie oddałam Milenki na oddział. Uznałam, że właśnie po to Maciek jest ze mną w szpitalu 24h na dobę, żebyśmy mogli razem sobie w razie czego radzić. Dostawałam cały czas leki przeciwbólowe więc naprawdę nie było tak źle, a nad ranem, położna pomogła mi się „uruchomić” więc właściwie po około 7 godzinach już jako tako sobie dreptałam po pokoju… Natomiast po 3 dniach od porodu, już pakowaliśmy się do domu.

Tego jak się czuje kobieta po cesarce nie muszę pewnie sporej części audytorium przybliżać. Pomimo tego, że miałam dostęp do super przyjemnego, pomocnego i fajnego personelu, to jednak Maciek i jego obecność zaważyły na tym, że poród naszego drugiego dziecka wspominam zupełnie inaczej niż ten pierwszy. Udało mi się uniknąć tego, co bolało mnie najbardziej w trakcie i po narodzinach Matiego. Maciek był ze mną cały czas, opiekował się i mną i Milenką. To był właśnie ten rodzinny poród, na którym mi tak bardzo zależało. Pewnie nie dla każdego będzie to takie ważne, ale wnioskując po ilości zapytań, stwierdzam, że może to jednak nie jest taka fanaberia o jaką się posądzałam. Wiem, że nasze polskie realia nie każdemu też dają szansę na poród w prywatnym szpitalu z powodów czysto materialnych. Rozumiem to, ale mam nadzieję, że te osoby nie zostawią mi pod wpisem komentarza w stylu „Fajnie, fajnie, ale to nie jest rozwiązanie dla wszystkich”. No nie jest… ale czy z tego powodu mam przemilczeć ten temat? Jeśli ten wpis będzie podpowiedzią dla chociaż jednej osoby, która ma podobne dylematy i obawy, będę spełniona. Wiem też, że taki poród można opłacać ratalnie. Z resztą do wyboru jest kilka różnych pakietów (zobacz TUTAJ). I ja osobiście, gdybym miała wybierać pomiędzy nowym telewizorem na raty, komputerem, czy wakacjami… wolałabym te pieniądze przeznaczyć właśnie na poród w prywatnym szpitalu. Albo może nie prywatnym szpitalu, bo nie mogę się wypowiadać w kwestii usług innych placówek, a dokładnie w Szpitalu Medicover w Warszawie.

Od początku kontaktu telefonicznego, po zdjęcie szwów i kontrolę pediatryczną, wszystko przebiegło idealnie. Raz, Pani, która przynosiła nam catering pomyliła się i przyniosła mi wędlinę. O! Tyle z mojego czepiania się. Z własnej, nieprzymuszonej woli, polecam Ci ten szpital i jeśli też jesteś z tych wrażliwych, co to wizja samotnej cesarki i pobytu w szpitalu przeraża je tak samo jak mnie, to rozważ ofertę tego szpitala. Tutaj poród jest rodzinnym świętem przeżywanym w godności, intymności i ciepłej atmosferze. I pomimo tego, że na pewno nie brakuje też państwowych szpitali, w których rodzi się fajnie i przyjemnie, ja jednak wolałam nie ryzykować. Bo dziecko rodzi się tylko raz i nie da się cofnąć czasu, żeby w razie czego, naprawić wspomnienia. Ja drugi raz nie chciałam wchodzić do tej samej rzeki.